Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko patrzył, jak kobieta mówi coś, a on cofa się o krok i odpowiada coś z twarzą zmarszczoną i złą.
— O mnie mówią — powiedział sobie głośno — o mnie gadają.
Odszukał w szufladzie swoją fajkę, nabił ją resztą tytoniu z kapciucha i ostrożnie wziąwszy zawiniątko z sukniami, wyszedł.
Usłyszał jeszcze, jak kobieta mówi:
— ...bo jak nie, to się zabije jak amen w pacierzu!
Furman zdjął czapkę i pozdrowił go.
— Po co wam się tłuc — ze złością powiedziała kobieta. — Siedzielibyście w chałupie, jak wam dobrze.
Nie powiedział nic, położył na worku z obrokiem węzełek i po kole zaczął wchodzić na wóz. Furman pomógł mu.
— To ta już ja nie mam po co jechać — powiedziała kobieta. — Jak wam się uśni, to już ani-ani.
Wóz ruszył i nie było słychać, co kobieta jeszcze mówi. Stary ciągnął fajkę i przyglądał się wsi.
— Kto to tak ładnie się wybudował? — zapytał.
— Ciszaki — rzekł furman. — Na loterii pieniąchy wygrali i pobudowali się.
— Patrzcie, cuda-niewidy, cuda-niewidy...
Mijali wozy z drzewem. Konie, przyuczone, szły same, furmani wlekli się za czerwoną chorągiewką ostatniego wozu.
— Dzień dobry — powiedzieli zdejmując czapki i oglądając się ciekawie. — Dzień dobry, pochwalony...
Stary wyjął fajkę z ust.
— No, patrzcie — powiedział. — To znają mnie?
— No, a coście wy — oburzył się furman. — Mieliby to was nie znać?
— Patrzcie — powtórzył stary.
Jechali teraz przez las, stary patrzył na świerki, pozasypywane śniegiem. Potem zamknął oczy i słu-