Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

ona podniecony, nosiłem drewka, rozgarniałem pogrzebaczem węgle w sabatniku. Babka z piwniczki pod podłogą wyciągała jakieś nalewki na porzeczkach i ziołach, odszukiwała w szafie kieliszki, staroświeckie, poobtłukiwane kulawki.
W niedzielę babka nawet na mszę nie poszła, nie zdążyła, gotowała obiad, raz po raz wybiegała na drogę. Ulitowałem się nad kozą, popędziłem ją gdzieś na miedzę. Kiedy wróciłem, Gała już był, zwalisty, kosmaty i czarny, siedział przy stole. Podał mi łapę wielką jak piekarska łopata, uśmiechnął się zająkliwie, spojrzał oczyma smętnymi i jołopimi, z powrotem zasiadł do stołu, zastawionego babcinymi krupnikami, kapustami, pierogami, konfiturami. Babka chodziła od pieca do stołu, dopytywała się, jak długo Gała zostanie w domu. Gała pełną gębą odmrukiwał, że parę dni zostanie, bo zrobił swoje pierwszy — jest drwalem-przodownikiem — i ma wolne.
— Dzisz go — wykrzykiwała babka uszczęśliwiona. — Dzisz go, jaki to — i popatrywała na mnie.
— Matka, a może by jeszcze wiśni — mówił Gała.
— Zarutko, zarutko — mówiła babka — już.
W poniedziałek rano Gała długo jadł śniadanie, potem wylazł na podwórze, rozejrzał się wokół, wziął toporek i począł reperować płot; babka wytłumaczyła mu dokładnie, gdzie jest co do jedzenia, i popędziła kozę. W końcu i ja poszedłem sobie „gdzie bądź”. Tak minęło parę dni.
Aż raz... Wróciłem wcześniej, zanosiło się na deszcz. Gały nie było na podwórku, pomyślałem sobie, że pewnie poszedł na wieś; ale był w kuchni. Siedział na babcinym zydelku, z książką na kolanach. To był zabawny widok. Poszedłem do swego pokoju i położyłem się na łóżku.
Gdy babka zawołała mnie na obiad, Gała ciągle