Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

— On mnie wyzdradzi — zrywa się Pawluśka. Oczy ma jak cebula wielkie. — On mnie wyda... Zostawił mnie... Powiem wam wszystko, ludzie...
W izbie jest cicho; dzieciaki na ruskim piecu leżą na brzuchach i sapią głośno.
— Pamiętacie, ludzie, jak żeśmy z Pawlusiem nastali w waszej wsi? Tyśka nieboszczyca nas ściągnęła. Przyszła do mojego chłopa i powiada: „Ja żem jest stara kobieta. Mam rolę, ale nie mogę jej uprawić, tej swojej roli — powiada. — To — powiada — wy chodźcie do mnie, rolę obrobicie, uprawicie, a jak ja umrę, to wszystko wam przypadnie, cała ziemia, wszystko — powiada — wasze będzie”. To się Pawluś ułakomił. „Nie ma tej roli bardzo wiela, ale jest! Baba jest stara, umrze, będziemy mieli swoje, nasze, nie jak jakieś dziadoki”. A ja żem mu gadała: „do miasta chodźmy, do fabryki pójdziemy, po pańsku sobie żyć będziemy, jak inni, ręce i nogi zdrowe mamy, pieniędzy się dorobimy...” A on gada, nie i nie... „Dziecka przyjdą — powiada — to gdzie ta z nimi będziesz się po brukach, cudzych progach poniewierała. Tu będziesz miała swoje, swoją gospodarkę, swoją rolę. To nam — on powiada — spada jak ślepej kurze ziarno”. To ja mówię: „rób ty sobie, co chcesz, byle żeś potem nie narzekał, ty żeś chłop”. A on jak się nie rozzłości: „miałbym jeszcze narzekać, przecież na swoim będę, miałbym ta jeszcze narzekać? Że sam sobie panem będę, miałbym jeszcze narzekać?”
— Takeśmy to do Tyśki przystali. I zaraz do roboty się wzięli, bo to gospodarka była taka, jakby jej nie było. Żniwa akurat były, my do żniw, kosimy, do zwózki się bierzemy, a tu ani woza należytego nie ma, ani porządnego zaprzęgu. To Pawluś nasze pieniądze wyciąga, wóz dał wyreperować, wszystko, co trzeba było, zrobić. Żyto do stodoły my zwieźli,