dzie, kocięta weźmie... Ludzie idą, ale żaden nie ten, nikt kociąt nie chce, wszyscy śmieją się ze starej kobiety. Aż tu, widzę, młody człowiek idzie, młody, z taką jasną brodą, nieznajomy, a jakby znajomy. Idzie i do mnie powiada: „czego tak stoicie, matka?” A ja mu mówię: „kocięta ludziom daję, a nikt nie chce”. A on mówi: „a czemu nikt nie chce?” A ja mu mówię: „bo ja wiem? Nie chcą i już”. A on mówi: „może, matka, parszywe kocięta macie, to nikt ich nie chce?” To ja się oburzyłam: „świat takich kociątek nie widział — powiadam mu. — Ale nikt ich nie chce, potopić mi je przyjdzie, bo i co ja zrobię. Nic, tylko potopić mi je przyjdzie”. A on powiada: „co wy, matka, mówicie, ja właśnie te kocięta chcę”...
— Cicho, Tobiśko — krzyknął Majuja. — Cicho już bydźcie, warwusicie sobie pod nosem byle co, a gówno wiecie, kurzypatrz już ze starości macie! — Stał ciągle obok siedzenia Pawluśki, kudłaty w swym wielkim kożuchu, w baraniej czapie, wysoko postawionej na głowie, oparty na swym wiśniowym, sękatym maćku jak na szosie na swojej szypie. — Ja wiem. Ja pierwszy. Spotkałem na drodze tych ludzi i na ich słowo odpowiedziałem ludzkim słowem, niech będę przeklęty. Ja pierwszy winienem jest, bom oślepł i widział w nich zabłąkanych wędrowników, a to wilki są. Ale wtedym tego nie wiedział i zaprowadziłem ich do Tatów. Ale potem patrzyłem na nich i na Tatę i przejrzałem. Bo, ludzie, patrzę i widzę: Tata wita go, tego młodego, jak swojego wybawiciela z wojny, choć ten młody mógłby być jego synem, a nie z wojny kamratem; i, słuchajcie, ludzie, Tata, ten żłopikufel niezmordowany, pijaczyna niestworzony, stawia jemu, nie sobie, największą szklankę z winem... A potem nie ma tej komediii, jaką Tata zawsze z Mamą przedstawia:
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.