stopy, przystanął i począł je wytrząsać z sandałów.
W pobliżu trzasnął piorun; zapaliła się błyskawica. Przystanął, a potem ruszył przed siebie jak ślepiec, z wyciągniętymi rękami. Szedł długo, zrozpaczony i przekonany, że powinien już dawno zawrócić. Potknął się; poszedł wzdłuż czegoś, co wydawało się być glinianą ścianą, a co ciągle jeszcze bał się tak nazwać. Aż napotkał jakiś otwór, wszedł, ciemność była tu odmienna, ciepła i żywa. Pod nogami zaszeleściła sucha trawa; przystanął. Z głębi dochodziło spokojne senne przeżuwanie.
— Jest tu kto? — zapytał półgłosem. Żucie ustało na chwilę, potem rozległo się znów.
— Mario! — krzyknął zachłystując się deszczem. — Mario!
Zastał ją pod tym samym głazem, skuloną, dyszącą zająkliwie. Wziął ją na ręce i wpierając stopy mocno, aż do bólu, w mokry piach, poszedł ku szopie. Położył ją przy wejściu i poszedł w głąb. Napotkał dłonią suchą, szorstką sierść zwierzęcia. Krowa owionęła go wilgotnym, ciepłym oddechem i, uspokojona, cofnęła pysk. Potem namacał żłób, zwały siana na dnie. Zawrócił, poprowadził kobietę ku temu miejscu.
Jęczała głośno, krzyknęła; przerażony cofnął się pomiędzy zwierzęta. Zbliżał się i znów odchodził, bezwolnie. Kobieta krzyczała, słyszał, jak jej ciało uderza o twardy kant żłobu: coś niepojętego działo się w ciemności. Zwierzęta nasłuchiwały, zaryczało cielę.
— Chodź — zakrzyczała kobieta. — Chodź!
Dotykał czegoś śliskiego, żywego, robił coś, co kobieta nakazywała mu dusznym szeptem. Doszedł go nagle płacz, drobny, cichutki jak stukot upadających na podłogę drewnianych paciorków.
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.