i leci wprost na Jónka, jest jak bocianie gniazdo, jak koło od wozu...
— O święty Idzi! — szepcze Jónek. Zamyka w wielkim przerażeniu oczy, a kiedy znów je otwiera, jest znów spokojny zmierzch... Jónek złazi z wozu, rozgląda się wokoło... W piachu obok drogi jest wielki lej. Piach jest jeszcze gorący, wokół leżą odłamki dziwnych kamieni...
To ta dziura była na zgubę Jónka. Ranem następnego dnia zabrał się do kopania. Sam widział, że coś z nieba spadło i zaryło w miejscu, gdzie był lej. Wszystko Jónek zostawił, wóz, konia, szmaty i żelastwo, kopał a kopał. Z początku myślał, że łatwo się dokopie, ale ciągle jeszcze się nie dokopywał, coraz głębszy był wykop, a niczego nie było. Wtedy Jónek postawił sobie koło dziury budę i w niej spał, nie zawiele, bo ciągle kopał: tak był ciekaw, co tam jest. Wyciąg Jónek zrobił i codziennie chłopak, którego najął, spuszczał go na łańcuchu na dół, a potem wyciągał wiaderka z żółtym, czarnym, a nawet niebieskim piachem: bo tak już głęboko dokopał się Jónek, że piach był niebieski. Wóz sprzedał Jónek, potem i konia, za tanie pieniądze — i nic, tylko kopał i kopał. Aż jednego dnia chłopak go spuścił — a potem już nie wyciągnął, wołali, ale nie wyszedł na wierzch. Potem jeden odważył się i zjechał, ale Jónka nie zastał. Musiał się do środka ziemi dokopać albo co.
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.