Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.



CMENTARNE WIŚNIE

Tata wyszedł na dwór i zawołał mnie.
— Wcale mi się nie chce spać — powiedziałem.
— Chodź — powtórzył tata.
Nic a nic nie chciało mi się iść.
— Chodź — powiedział tata. — Jutro rano mamy wstać.
Ruszyłem się z miejsca.
— A kto umarł?
— Mikuś Burtek.
— Umarł! — powiedziałem do Sylwusia, choć i on słuchał.
Zawsześmy się bali Mikusia Burtka, wszyscy się go bali. Chodził po świecie i ludziom ostrzył żarna, a w miechu na plecach nosił psy, niektóre zabite, niektóre żywe; pijał psie sadło, na piersi mu to pomagało. Niektórzy mówiłi, że jadał psie mięso. Na pewno tak było, bo żadnemu psu nigdy nie przepuścił, wołał go, przyłaszał — i wrzucał do swojego miecha. Nas też pewnie by tam wszystkich chętnie powrzucał. Nie lubił nas, a myśmy z daleka wrzeszczeli na niego „Mikuś-pikuś” albo „Psiarek”. Najbardziej nie lubił Miecia Sikorów, bo Mieciu raz podkradł się z tyłu do Burtkowego miecha i wypuścił na wolność dwa psy; Burtek pomstował wtedy tak, że w całej wsi było słychać. A raz był Mikuś u nas; obudziłem się zaraz, jak tylko przyszedł, wszędzie było słychać to zgrzytanie pilnika po kamieniu żarnowym; a on