przyszedł bardzo rano. Bałem się tego zgrzytania, ale potem usnąłem i Burtek we śnie gonił mnie i rzucał za mną żarnami. Zacząłem krzyczeć ze strachu; na szczęście przyszła mama i obudziła mnie, bo już był czas gnać krowy.
Poszedłem do kuchni, a tam już siedział Mikuś Burtek. Teraz nic się go nie bałem. Miał krzywą gębę, długie włosy i brodę, i wcale nie był taki straszny, jak nam się wydawało. Tylko miałem stracha, że on zacznie coś mówić, ale nic nie mówił. Usiadłem z drugiego końca stołu i patrzyłem, jak kroi sobie klupkiem chleb na drobne kawałeczki i wielkimi, szarymi od żarnowego pyłu paluchami wkłada je do ust. Robił to prędko-prędziutko, pomyślałem sobie, że on pewnie jest bardzo głodny, i już całkiem się go nie bałem. Dzień później zobaczyłem, jak idzie drogą ze swoim miechem, w którym skaczą szczeniaki, i znów się bałem.
Sylwuś gwizdnął sobie z zadowolenia i pewnie poleciał powiedzieć jeszcze innym, a myśmy z tatą poszli do izby.
W izbie było już całkiem ciemno i jeszcze cieplej niż na dworze, pachniało mlekiem, które mama dopiero co wydoiła; mleko tak pachniało, że zaraz zachciało mi się spać.
Mama nalała już ciepłej wody do miednicy. Usiadłem sobie na zydelku i ostrożnie włożyłem lewą nogę do wody. Ta lewa była mniej podrapana niż prawa. Swoją drogą zaszczypało jak nie wiem i pół wody wychlusnęło się na podłogę. Teraz już drugiej nogi nie chciałem wcale myć. Na ziemi było całkiem ciemno i myślałem sobie, że może się uda. Szczypało jak choroba, ale nie dawałem się, tarłem łydkę, aż buczało. Robiłem to długo, długo, czekając, aż mama zdenerwuje się i powie:
— Co się tak grzebiesz? Kolacja stygnie.
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.