— A-Franek? — pyta jakiś głos w ciemności. — A-Franek! — przytwierdza sam sobie po chwili, kiedy woźnica podnosi już głowę.
— A? — pyta. — A co?
Jest ich pięciu, wszystko kumple: Janek Rdza, Staszek Pastuch, Hanio Mirek i jeszcze jacyś za plecami.
— Odpieprzcie się, no? — mówi im A-Franek. — Przy takiej jeździe nawet na północ do domu nie przyciągnę.
— Chodź — mówią na to tamci. — Ciekawskiego coś zobaczysz.
— A co? — dopytuje się A-Franek. — Bez wiców, chłopy, muszę jechać.
— Kiedy to jedyna okazja.
— Potem to pewnie już się skończy kino.
— Potem na pewno się skończy całe kino.
— Ale co? — dopytuje jeszcze A-Franek. Schodzi z wozu. Któryś z tamtych bierze go pod łokieć.
— Rowem, rowem.
— A co? — szepcze jeszcze A-Franek, ale oni nie odpowiadają, więc już dalej idą w zupełnym milczeniu, idą długo, klnąc od czasu do czasu szeptem. Przystają wreszcie: Hanio chwyta A-Franka za ramię.
— Fredek przyjechał, wiesz? Tam ze Stefką stoi. Widzisz?
A-Franek przykuca, patrzy w stronę obejścia Kubiaków. W świetle wczesnego wieczoru majaczy stodoła, szopa z kupą perzu, płoty, wrota... i w furtce, w furtce dwoje ludzi stojących obok siebie tak blisko, że wydaje się, jakby to był ktoś jeden.
— No — syczy któryś z tyłu.
A-Franek porywa się do przodu, ktoś łapie go za łokieć, A-Franek wali go na oślep pięścią. Tamten klnie. A-Franek lezie na czworakach, sunie brzu-
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.