chem po mokrej trawie. Przystaje chwilę, zadyszany, wstrzymując dech, pełznie dalej. Przykuca dopiero za wielkim granicznym kamieniem, parę kroków od nich.
Stoją przy furtce, każde z jednej strony zamkniętej furtki, słychać skrzypienie sztachet pod naciskiem ich ciał. Jest ciemno, ale widać wszystko, jej piersi w bluzce w niebieskie kwiatki, przyciśnięte do sztachet, koniuszkami dotykające jego koszuli, jego ręce sunące po jej nogach coraz wyżej, coraz wyżej, pod suknię, jeszcze wyżej, jej usta, poruszające się w oddechu szybko, szybko, coraz szybciej, jego usta, mówiące coś, jej usta szepczące: „Nie, nie”, szepczące szybko, rozpaczliwie i słabo, jego usta, zbliżające się do jej ust, ich brzuchy i nogi, przyciśnięte do sztachet, poprzez sztachety do siebie nawzajem, i znów jego usta coś mówiące, znów jej usta szepczące: „Nie, nie”.
Potem już widać tylko zamek, przytwierdzony do sztachet furtki, wielki, kuty zamek od staroświeckich drzwi, otwierany jego dłońmi, jego prośbą, jego ciałem, jego siłą, zamykany jej dłońmi, jej wzbraniającym szeptem. Zasuwa zgrzyta i skrzypi, jego ręce są silniejsze, ale jeszcze silniejszy jest jej szept, pełen przerażenia i rozpaczy; uchylona furtka zamyka się... słychać teraz jego szept, nerwowy i szarpiący, jego niepokojący śmieszek, widać jego dłonie, dotykające jej piersi, jej usta, muskające jego włosy...
A-Franek patrzy, patrzy wciąż, cały jest w patrzeniu i słuchaniu. I dla tego patrzenia i słuchania chce być jeszcze bliżej, pełznie, wczepiony słuchem w zgrzyt wahającej się, otwieranej i zamykanej furtki.
— Ktoś idzie — płoszy się dziewczyna. Odskakuje w tył, ucieka, ale po chwili przystaje, nasłuchuje.
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.