Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.



ZABAWA

Karman trzyma donicę na kolanach i ledwie gryzie żółte kostki dyni, gęsto zmieszane z gałeczkami cynamonu. Dynia jest chłodna i ostra. Karman odstękuje głęboko, przerywa jedzenie i wpatruje się w okno. Podwórze jest ciche, pełne świateł zachodzącego słońca. W izbie też jest cicho: tylko gulgocze sagan z gotującymi się kartoflami. Przysłuchawszy się lepiej, można usłyszeć także dochodzący skądś dźwięk, cichutki jak jęk głodnego komara: dalekie skrzypce. Karman przekręca się w krześle, ładuje sobie do ust dwie czubate łychy przysmaku. Żółte kostki rozsypują się po stole. Karman zbiera je i wkłada sobie do ust.
Potem wstaje i poczyna wałęsać się po izbie. Potyka się o jakiś gar, który dudni jak zmoknięty bęben. Karman klnie, z powrotem siada przy stole i znów chlipie dynię, choć mu się nie chce, całkiem nie chce...
Po suchym żwirowatym śniegu zgrzytają czyjeś kroki, tupoczą w sieni.
— ... dobry Karman!
— Aa — mówi Karman. Przy drzwiach mrok jest gęsty jak żur. Przez chwilę Karman nie widzi nikogo. Dwaj mężczyźni zbliżają się, stają dwa kroki od stołu.
— Dobry wieczór, Karman — mówią jeszcze raz. Niższy mówi to „dobry wieczór” wyraźnie i długo, a jego twarz z wysuniętą szczęką przypomina przez chwilę nie domkniętą komodę.