— Karman, twoje zdrowie! Twoje zdrowie po raz pierwszy!
— Nie, nie — sprzeciwia się Karman. Ale pije, potem łapie w garść ogórek i odgryza wielki kawał.
— Chłopy! — krzyczy podnosząc się. Usta są nieruchawe, jakby zamarznięte. — Kochane chłopy... Wasze zdrowie!
— Zdrowie! — odkrzykują tamci.
„Kochane chłopy, swoje chłopy”. — Zdrowie! — wrzeszczy. Cały świat łagodnie spływa w dół. Świat gwarny, ciepły i wesoły...
Aż nagle robi się cicho; Karman przez siłę otwiera oczy. Wszędzie naokół twarze, czerwone, wirujące gęby — i ręce napięte, dygoczące, ku niemu wymierzone, ręce Gąsiorka.
— Ludzie — słyszy i widzi tę Gąsiorkową gębę jak nie domknięta komoda. — Patrzcie, ludzie, udusiłbym go, własnymi rękami udusiłbym.
Karman patrzy na te ręce, spęczniałe, ogromne. — Za te cztery lata udusiłbym... Ale nie mogę mu dać w mordę nawet, taki to i po śmierci by człowieka zgnoił... Ale żarł moją kiełbasę i pił moją wódkę... Mogę mu teraz choć w gębę napluć...
Karman opiera się rękami o ławkę, usiłuje wstać.
— Gąsiorek. Dydus — mówi. Czka mu się kwaśno dynią. — Ja przecież nic! Nic! Tylko prawdę! Przecież to wyście byli... wyście spalili... A czy tamten to już nie człowiek... że kocia wiara? Nie ma żyć? Gąsiorek, Dydus...
Otwiera oczy i znów widzi te ręce, zbliżające się ku niemu coraz bardziej.
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.