Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

III

Ta dziewczyna podpadła Sokorze.
„To dupa” — wychwalał ją w duchu. Leżał w rowie i przyglądał się przechodzącym szosą dziewuchom. Gęby miały jak kafle, tyłki jak deski i Sokora ni stąd, ni zowąd poczynał im wymyślać. Ale tamta nie pojawiała się i Sokora od nowa począł spać. W piątek znów przyjechał Fryma; ten jak zwykle wiedział więcej niż wszyscy:
— Tu w niedzielę zabawa będzie, to się pilnuj, pomocnika ci przyślę. Przy zabawie kradną najwięcej.
Nim jeszcze Fryma skończył swoją gadkę, Sokora pomyślał sobie, że nici z pilnowania; pójdzie na tę zabawę. Z radości, że spotka tamtą z grabiami, kogoś tam w sobotę złapał na czereśniach i powlókł do Gromadzkiej Rady.
Dał też sobie uprać koszulę i dwie noce spał na spodniach; a że w niedzielę kanty nie były jak należy, dla elegancji przespał dodatkowo ćwierć dnia. Potem umył się w strudze i uczesał na mokro; żałował, że nie ma brylantyny, ale w końcu i bez tego włosy jakoś leżały.
O mało byłoby z tego nic nie wyszło, bo zaczęło się chmurzyć, a zabawa miała być na łące; nie zjawiał się też pomocnik, co zresztą było najmniejszą biedą. Ale w końcu zabawę przeniesiono do świetlicy, a i pomocnik też przyjechał. Sokora obklął go, marynarkę zarzucił na plecy i poszedł.
Za wstęp płaciło się przy wejściu. Kasjer, wąsacz w czapce straży pożarnej, wydawał resztę z pięćdziesiątki, Sokora tymczasem rozglądał się po sali.
Pośrodku kłębili się tańczący. Pod ścianą, od strony drzwi, tłoczyły się stare kobiety; przyglądające się tańczącym i poszeptujące między sobą. Po drugiej stronie tłum mężczyzn oblegał bufet, a miejscowe