Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

Klej i jego kumple, jeszcze głupsi, tacy, co to nawet na zabawie nie wiedzą, komu trzeba w mordę i dopytują się o to Henia Kleja.
— Patrzcie ją, no! — z uznaniem spluwa Henio Klej.
— Ma ten skok.
— Niejeden będzie miał dzisiaj jeszcze lepszy skok.
Tak gadają i zapalają papierosy, i jeszcze o tych skokach. I jeszcze mówią, że niedołęga, bez jaj, zdziadziało mu się ze szczętem. Pomału znów ruszą...

Serwatka cyknęła nagląco, śpiesznie. Odetchnął, szeroko rozwalił się na łóżku.

Kobieta obchodziła go z początku z daleka, patrzyła, jak na swoich krykach skacze dookoła, wali się, jak zwykle, na gębę, potknąwszy się o jakiś kawał drzewa, mutrę rzuconą w trawę, wstaje zaraz, śmieje się na cały głos, że tak na gębę grzmotnął, śmieje się, jakby to koziołkował w cyrku.
— Biedota chłopak — powiedziała raz wieczorem.
— Robotny — powiedział on, Grzyb.
— Ano, musi się takie za coś w życiu chwytać.
Tak wtedy gadali i potem też nie więcej; tyle że kobieta, jak roboty mieli dużo, wołała go na obiad, żeby nie musiał przez całą wieś lecieć do ojca na te kartofle z polewką. Jedli, a kopyślawy opowiadał kobiecie, jak to było, jak leżał w szpitalu. Fajnie było, opowiadał, kobieta śmiała się, powiedziała:
— Ta zaś tak słodko nie musiało ci być, nie.
A Wojtek powiedział:
— Ale teraz jest.
Kobieta zapytała: