— Odejdźcie stąd, Heniek, odejdźcie stąd. Nie macie tu czego szukać.
— Dobra — powiada Heniek. — Tyle że pójdziemy stąd z tą twoją. Mów jej, żeby szła z nami.
Kobieta patrzy na nich. Nie mówi nic.
— No co? Nie idziesz z nami? Twój chłop chce ci powiedzieć „dzień dobry”.
— Idźcie stąd — krzyczy kulawy. — Wynocha stąd.
Heniek podchodzi do kobiety i dotyka jej ramienia. Kobieta wali go pięścią w gębę.
— Za smarkaty żeś, żebyś miał mi co mówić.
— Do kurw nigdy żem nie był za młody — mówi Heniek, a tamci rechoczą.
Kulawy napina się nagle, jego kryka furkocze w powietrzu i wali się na łeb Heńka. On krzyczy, tamci doskakują do kulasa przez stół, zwalają go na ziemię, grzmocą go pięściami, potem nogami, ucichłego. Zostawiają go tak i biegną do Heńka, który szamoce się z kobietą.
— Zostawcie mnie! — krzyczy ona. — Zostawcie.
Wczepiają się w jej kudły i wyrzucają za drzwi. Nie ucieka; z powrotem drze się do izby. Wykręcają jej ręce i przez podwórze wloką do bramy.
Siedzi przy stole i koniuszkami wskazujących palców usiłuje z obu stron dotknąć brzegu talerza. Nie udaje mu się zgrać ruchów, raz jednym, raz drugim paluchem dziabie w skraj talerza, skorupa przechyla się i dygocze, hula po stole w grzechotliwym tańcu.
Nic im nie powiedział, jemu ani jej, swojej kobiecie. Nie mógł, i to było tak dziwne, ten strach i niemoc, tak sprzeczne z tym, co sobie dotychczas
Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.