Śpiewy słabną; w spoconych twarzach kobiet mdło lśnią płomyki świec.
— Ni mogymy więcy czekać — półgłosem mówi chłop w czarnym ubraniu. Szturcha klęczącego u stóp trumny chłopaka. — Słuchosz, Benek? Nie mogymy!
Kobiety przestają śpiewać. Chłopak podźwiga się z klęczek, odwraca głowę.
— Musimy czekać — szepcze. — Musimy. Matka kazali, żeby Francik na pogrzebie był.
— Ksiądz się ciepie, chce iść het z kościoła — mówi stary. — Co wtedy zrobimy?
— Zapłacę mu dwa razy tyle — szepcze chłopak. — Ni może iść... Matka kazali, żeby Francik był.
Stary wzdycha i patrzy na kobiety, one też patrzą na niego. Stary medytuje trochę, intonuje „Salve Regina”, kobiety podejmują słabo. Gromnice dopalają się, gorący wosk spływa po lichtarzach i miękko płaszcze o podłogę. Stary, potrącając kobiety, wychodzi z izby.
Furman siedzi na stopniu wolanta i kurzy papierosa.
— No? — pyta.
— Benek chce czekać. Ni mogę mu przetłumaczyć.
— Konie robią się niespokojne — furman chlaszcze biczyskiem o cholewę wyglansowanych oficerek. — Kupa czasu, ze dwie morgi by się zaorało.