Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

kiem wiedziały, o co staremu chodzi: zawsze były dziewuchami i nie wiedziały, co może być w takim powiedzeniu. Potem dopiero Łuca zachichotała.
Bartosik stał jeszcze i patrzył na nie.
— Powiedzcie no — ozwał się — miały co do was jakie chłopaki?
Dziewuchy nie mówiły nic.
— Natala?
— Nie...
(Raz pasła krowy, jaki miesiąc temu. Na dróżce pasła między zbożami, w niedzielę. Trzymała łańcuch, pilnowała, żeby krowy nie robiły szkody, łase były na żyto. Nudno było, żyto już wysokie, kłoszące, nie widać nikogo. Mruczała jakąś śpiewkę, aż posłyszała, że zboże porusza się tak, jak kto idzie przez nie, człowiek albo sarna. Potem ktoś zakrył jej dłonią oczy i nic nie mówił, a ona nie mogła zgadnąć, kto. Długo tak trzymał ręce na jej oczach, słyszała jak krowy idą sobie, żrą żyto, wyszarpują z korzeniami. Odkrył potem jej oczy, ale rąk nie wziął, zsunął je na piersi, przycisnął, zrobiło się jej boleśnie i też łaskotliwie, ale nie śmiesznie-łaskotliwie, tylko łaskotliwie-strachliwie, jakoś jeszcze łaskotliwie, sama nie wiedziała, jak. Wyrwała się zaraz i poleciała do krów, które już na dobre zabrały się do żyta. Sylwer Koświdów — bo to był on — stał i śmiał się, kiedy ona tak szarpała się z krowami. Patrzyła na niego, ale nic nie mówiła, nie wiedziała, co.
— Pewnie nudzi ci się jak diachrzy — ozwał się Sylwer i śmiał się, trafiła go łokciem w brodę, aż mu zęby szczęknęły. Wtedy dał spokój i tylko śmiał się dalej.
— Coś ci powiem — odezwał się.
— No — zapytała, bardzo była ciekawa.
— Powiedz, jakie drzewo jest najlepsze?