Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

przy dziennym świetle, oderwała kawałek: dobry był chleb! Klękła znów, wsunęła łopatę pod następny bochen, szarpnęła, ale wyszła sama łopata. Spróbowała jeszcze raz, ale bochenek jakby kto trzymał, za nic nie chciał wyleźć. Płakać jej się chciało.
Nagle ktoś pojawił się w drzwiach, szeroki, bo zasłonił wejście tak, że przez chwilę w sieni zrobiło się ciemno, jak przy zamkniętych drzwiach.
— Dobre południe! — posłyszała i już wiedziała, jest to Mieciuchna Waligóra, nikt inny, tylko Mieciuchna Waligóra; razem z nim chodziła do szkoły i wtedy wszyscy się z niego śmieli, bo trzeci rok do tej samej klasy chodził, choć był bardzo przemądrzały. Wszyscy się z niego śmieli, starzy też; nie lubili przemądrzałka; piecownik Zaguba, jak raz piec w szkole reperował, wysłał go do kowala po wyrwasy i Mieciuchna wrócił z bardzo czerwonymi uszyma, porządne mu dał kowal wyrwasy! Ale przemądrzałkiem Mieciuchna i tak nie przestał być, na dobre mu to zresztą wyszło, kontraktował teraz Mieciuchna żywiec, po wsiach jeździł, wszyscy mu dogadzali, jak mogli, tłusty się zrobił od tego swojego fachu.
— Coś ci się nie wiedzie — powiedział teraz.
— Bochenki się pokochały... Za nic nie chcą się rozerwać.
— Pomóc ci?
— Jak ta umiesz, to pomagaj.
Mieciuchna położył swoją skórzaną teczkę przy drzwiach i podciągnąwszy nogawki sztruksowych spodni, w jakich chadzają handlarze świń, przyklęknął koło niej. Złapał za stylisko łopaty i razem je wykręcali na wszystkie strony, żeby oderwać bochen od drugiego. Mieciuchnę jakby kto w jusze umoczył, tak miał gębę czerwoną od żaru z sabatnika, zasapał się też cały. Puścił nagle sty-