Strona:Marja Kossak-Jasnorzewska - Zalotnicy niebiescy.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

NOLAZ uśmiechem. Niech mi pan tak nie pochlebia, panie Jasiu! Ja wiem, że pan jest dobry chłopiec, ale mnie to tak śmieszy!
NIEBOROWSKITłumacząc się. Ona może nie jest warta takiej miłości, ale ona jest piękna, bardzo piękna. Wobec niej zapomina się w jednej chwili o wszystkiem, co nazywamy prawdą, dobrocią, intelektem. To wszystko wydaje się moralną bajeczką dla małych dzieci — i tylko jakby łąka pełna kwiatów ciągnie, zmysły odbiera — — chce się lądować... Patrzy w sufit. Ach, gdyby pani znała to uczucie... Niech mnie pani wyrzuci!
NOLATo nie tak łatwo!
NIEBOROWSKIŚmiejąc się. Nie tak łatwo. Świetne! Ach, pani jest niezrównana!
NOLAZnowu?
NIEBOROWSKIGorąco. Znowu! Panią musi się podziwiać! A teraz powiem pani prawdę: kochać panią, jak równy równą, niegodny jestem! Za nisko jeszcze stoję. Ale przyjdzie taki... Poważnieje. I wówczas będą się działy nadzwyczajne rzeczy...
NOLAGorzko. I wówczas dopiero zapłacę za własne i cudze pomyłki. Zakrywa oczy.
Dzwonek.
NIEBOROWSKIKtoś idzie. Uciekam.
NOLAStanowczo. Nie, panie Jasiu, teraz już proszę nie uciekać. Zapóźno.
Wchodzi JASTRAMB.

SCENA 10: CIŻ, JASTRAMB.

JASTRAMBWytrzymuje chwilę Nieborowskiego bez podania mu ręki — wreszcie wita się z nim. No, co słychać?
NIEBOROWSKISerdecznie. Dobrze słychać! Klasa!
JASTRAMBWyobrażam sobie tę klasę.