Wczesna godzina popołudniowa. Czerwiec. Pogodny dzień. Mała sala w kasynie lotniczem. Naprzeciw widowni wielkie oszklone drzwi rozsuwane, otwierające rozległy widok na dalekie zielone lotnisko. Na ścieżce przed drzwiami krzaki róż. Na horyzoncie hangary. Widać rolujące małe samoloty wojskowe. Czasem bliski — tuż lub nad dachem — hałas motoru. Drzew niema w pobliżu. W ścianie na lewo drzwi wejściowe do saloniku, w prawej łukowe otwarte wejscie do bufetu. W nim siedzi bufetowy w białym fartuchu, cywil. Na ladzie flaszki i przekąski.
W salce ściany ozdobione lotniczemi fotografjami i portretem Marszałka. Głośnik radjowy. Stoły i krzesła. Pisma polskie i francuskie.
JASTRAMB w mundurze, zdobnym wstążeczkami dekoracyj, siedzi podparty na ręku, zadumany samotnie. Wchodzi porucznik KOBUZ w kombinezonie lotniczym z haubą w ręku, a okularami na szyji. Zagląda do bufetu, gdzie nikogo niema, więc woła głośno: „Bufet“ — na to wbiega na scenę bufetowy w białym fartuchu.
BUFETOWY Rozjaśniony. Do usług pana porucznika.
KOBUZ Proszę mi dać papierosów. Egipskie przednie. Bufetowy przynosi w mig papierosy. Kobuz wyjmuje jednego z pudełka, bufetowy zapala mu go usłużnie. Następnie przy-