Strona:Marja Kossak-Jasnorzewska - Zalotnicy niebiescy.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

BUFETOWYKtóry się przysłuchuje zachwycony. Tak jest, panie poruczniku!
KOBUZOdwraca się do niego, przedrzeźnia. Co „tak jest“? co, co?
BUFETOWYSłużbiście, rozpromieniony. Bo ja też, panie poruczniku!
JASTRAMBRuchem głowy, wskazując go Kobuzowi z ironją. Winszuję! Oglądając jeszcze jedno pismo. Czy miałeś niedawno podobne zdarzenie, panie Napoleon?
KOBUZRozgadał się. Owszem. Naturalnie wpominam tylko o poważniejszem przeżyciu w tym rodzaju. Zanosiło się na dłuższy romans. Kobieta była prawdziwą damą. Z dużym ziewa temperamentem, owszem. Jednakowoż — post factum — zacząłem jej unikać. Myślałem — po co? powtarzać — to odgrzewać wrażenia, które były silne przez swoją nowość. Zresztą tego popołudnia, gdy się zastanawiałem, czyby nie zajrzeć do niej — poznałem jedną dziewczynkę z „Trocadero“ i spędziłem z nią kilka godzin. No i powtórzyła się ta sama historja, choć dziewczynka była mówię ci, pierwszorzędna. Uśmiecha się do wspomnień.
JASTRAMBGniewnie. Bo jesteś głupcem bez fantazji i twoje ubogie serce nigdy nic nie stworzy, rozumiesz? Przechadza się blady, z rękami w kieszeniach.
KOBUZSerdecznie i kpiąco. Gadasz mi świństwa, ale tonem tak mentorskim, że czuję się skruszony i pełen żalu doskonałego... Masz zresztą trochę racji... Ta moja tragedja, że zapalam się i gasnę jak rakieta...
JASTRAMBZ pogardą. Rakieta! Jak licha zapałka! Z niedomaczaną główką! Tak powiedz!
KOBUZMile zamyślony. Może, gdyby doskonała piękność...
JASTRAMBZe wstydem. Ach, jakiś ty głupi!
KOBUZNo, bo i powiedz mi, jakie my znamy kobiety?