Strona:Marja Kossak-Jasnorzewska - Zalotnicy niebiescy.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.
SCENA 11: CIŻ, MARYSIA.

MARYSIATowarzyszka Lotki, młode poetyczne dziewczę, zagląda przez drzwi. Pani doktorowo... czy mogę prosić o coś w rodzaju puderniczki, zaraz odniosę... Biedna Lotka, bardzo zmartwiona... zgubiła swoją torebkę w tym całym chaosie! Ach, jak mi jej żal...
NOLAZaraz poszukam, czy mam... Szuka w woreczku. O, jest, proszę.
MARYSIADziękuję. Wie pani, że jestem bardzo zaniepokojona o Loteczkę. Taki grom z jasnego nieba...
JASTRAMBLuźna uwaga. Uspakaja mnie ten puder...
MARYSIADotknięta w najświętszym zapale, trzepie bardzo prędko. O, proszę pana kapitana, to niesprawiedliwie! Wątpić o uczuciu kobiety dlatego tylko, że w krytycznej chwili pomyślała o pudrze? Prawda, proszę pani? To czysto męski punkt widzenia. Staje obok lotnika w zapędzie krasomówczym. Widzi pan, kobieta szanująca swoje cierpienie, zakrywa ślady łez pudrem i różem, aby przejść wzdłuż szpaleru ciekawych z nieodgadnioną maską na twarzy!... Zresztą pocóż nieestetycznym wyglądem dorzucać sobie cierpienia... Prawda, proszę pani?
NOLAZ głową w rękach. Co pani mówiła? Nic nie rozumiem...
JASTRAMBA tam przyjaciółka czeka i czeka na ten puder... Pewnie się niecierpliwi...
MARYSIAWstaje. Och, jaki niedobry! Ale rozumiem, że z lotu ptaka nawet kobieta wydaje się płaska!... Żegnam pana! Imponuje mi pański spokój...
JASTRAMBTrudno. Jestem już takim człowiekiem bez serca.
MARYSIAOparta o drzwi, kokietując. Może pan je zostawił gdzie w obłokach? Może polecimy razem je odszukać?