GŁOS LOTKI W drzwiach. Marysiu, co się z tobą dzieje? Chodź!
MARYSIA Piskliwie. Idę, Loteczko, idę. Wybiega na lewo.
JASTRAMB Zastrzelić taką babę na miejscu! Wzrusza ramionami.
NOLA Biedne kolibry!
JASTRAMB Kolibry! Takie gęgające!...
LOTKA i MARYSIA wchodzą.
LOTKA Do Jastramba. Panie kapitanie! Niech mi pan powie całą prawdę. Pocieszać to każdy potrafi, ale pan jeden powie prawdę, bo pan jest bezwzględny. Czy on wyjdzie z tego? A może będzie zeszpecony na całe życie? Ale to wszystko jedno, byleby żył. Już ja się poświęcę.
JASTRAMB Serdeczniejąc. Niech się pani zawczasu nie martwi — nieraz on już wychodził cało z różnych kraks. Ma pani chrzest na żonę lotnika.
NOLA Niech pani jedzie do niego. Tam, w szpitalu, może się pani przydać.
Wszedł Nieborowski.
NIEBOROWSKI Zdyszany, niosąc flaszeczkę i szklaneczkę. Jest walerjana, ale jak widzę, to panie już wychodzą? Pani pozwoli, że się nią zaopiekuję jako narzeczoną mego drogiego kolegi. Prósze się na mnie oprzeć. Jest właśnie autobus. Jeśli pani chce, pojedziemy zaraz do szpitala. Potem odwiozę panią do rodziców. Będę przy pani cały czas.
LOTKA Z wdzięcznością przyjmuje jego ramię. Dobrze, dobrze — jaki z pana dobry lotnik! Chodźmy Marysiu.