biety, bo miałem przyjaciela — przyjaciela, który dla mnie w ogień skoczył!
NOLA Tak? — kiedy? Nic o tem nie słyszałam?
HERRUB Innym głosem. Prawda. Jastramb zaraz tu przyjdzie. Mówił mi, że się wybiera... zaniepokojony jest... Niech pani jednak uważa... Niech pani nie szarpie jego nerwów... to myśliwiec.
NOLA Z wyzwalającem się uczuciem. Przyglądałam się dziś w południe jego akrobacjom. Nie potrafię już spokojnie patrzeć... Gdy idzie zwitkami w górę, serce mi bije... gdy zawisa na plecach, kołami do góry i gdy motor nagle cichnie, to i mnie serce bić przestaje a potem przy korkociągu, rachuję zwitki: raz, dwa, trzy, cztery... zamykam oczy i drętwieję... wreszcie życie wraca w jego motor, a potem we mnie i tak razem podnosimy się w górę... Nasłuchuje i patrzy uważnie w okno, widząc lecący samolot wysoko w górze.
HERRUB Spojrzawszy. To nie on. To P. Z. L. No, ja tymczasem uciekam, a wrócę niedługo — po szóstej, dobrze? Dzisiaj jeszcze chciałbym jakoś przekonać panią o wartości Jastramba — może mnie natchnie moja wielka przyjaźń dla pani...
NOLA Jaki pan dobry... Ale czy go pan nie przecenia...
HERRUB Niech pani będzie spokojna. To złoty chłopak. Wyszedł.
Nad dachem w ciszy brzmią motory. Pauza kilkusekundowa. Wchodzi JASTRAMB.
JASTRAMB Zmieniony, blady, prawie chory. No... przychodzę nieproszony... co? Ale już tak dłużej żyć nie mogę. Do czego ty chcesz doprowadzić?... Śmieszne, żebym stał przed tobą jak winowajca... No, cóż, nie przywitasz się ze mną?
NOLA Kłania mu się zdaleka głową. Czego sobie życzysz?
JASTRAMB Czego? Ciebie!! Do kasyna nie przychodzisz,