pertę! Przecież dlatego tu przyszłam... Wyjmuje ją z płaszcza w korytarzu. Proszę... i niech pani pamięta: ja jestem pani wdzięczna, bo dzisiaj... kochać Andrzeja — to znaczyłoby cierpieć! A ja chcę żyć! Ja wcale nie mam ochoty „w wiośnie życia” zostać jakimś tam człowiekiem! A mama słusznie mówi, że mnie nie na to „w bólach urodziła”, abym cierpiała! Wychodzi, popłakując.
JASTRAMB stoi wpatrzony w listy, które trzyma Nola.
JASTRAMB Drapieżnie. Co to za paczka? Listy — naturalnie...
NOLA Zimno. Tak, to moje listy. Zostaw te suche liście zeszłoroczne —
JASTRAMB Wziął paczkę. Pali mnie w ręce ta paczka... mało ich jest, ale muszą być gorące.
NOLA Zostaw! Sama je spalę!
JASTRAMB Nie! Zmuszony jestem zniszczyć tę cząstkę ciebie, ale przyznaję się, że uczynię to z radością! Pali listy przedarłszy je na pół, w dużej popielniczce. Podczas tego wypadł na ziemię jeden, bez koperty. JASTRAMB podnosi go i mimowoli czyta nagłówek. Przepraszam cię, ale przeczytałem niechcący dwa słowa: „Drogi Andrzeju”. Tak pisałaś! Tak myślałaś — i to się już nigdy nie zmieni! Gniecie list w ręku i rzuca list w ogień z pasją. Ja mam ich żałować, ale ty nie miałaś nademną litości!... Siedzi przy stoliku, listy palą się przed nim tragicznym płomieniem — słychać dzwonek.
SŁUŻĄCA wpuszcza NIEBOROWSKIEGO. Zamyka drzwi. Przywitanie. Listy palą się jeszcze. JASTRAMB pilnuje ognia. Nieborowski spojrzał, zdziwił się — dyskretnie nie pyta się o nic, uśmiechnął się tylko.