Strona:Mark Twain - Humoreski i opowiadania I.djvu/34

Ta strona została przepisana.

czatują, aby was umieścić z całą pretensjonalnością, zaraz na pierwszym planie obrazu, razem z waszym pożałowania godnym ambulansem i poważnie sunącą istotą, złożoną ze szkieletu pokrytego skórą, a nazywaną tu koniem, przytem za tło, stanowiące plany drugorzędne, posłuży wodospad. Spotykasz tu dość ludzi, którzy z trudną do opisania bezczelnością i wrodzoną nikczemnością, tolerują, a nawet wspierają tego rodzaju zbrodnie.
Codziennie ujrzeć można w rękach tych fotografów podobizny papy i mamy, Jasia, Kasi i Joasi lub też wujów, a wszyscy co do jednego uśmiechnięci bez wyrazu, w swoich wózkach, w pozach z góry przygotowanych, z twarzami, na których głupota walczy o lepsze z bezmyślnością.
Sterczą one na tle zmniejszonego, stosownie do ich wymagań, obrazu majestatycznego, którego stróżami opiekuńczymi są: blaski tęczy, głosy grzmotu, którego wyniosłe czoło jest zasnute chmurami. Figury mierne i tuzinkowe podnoszą się, zasłaniając plecami wodospad pełen grozy, uroków i potęgi, wodospad, który panował tu w epoce nieznanej, zapomnianej, zanim sterta mizernych płazów z czasem ośmieliła się dopełnić jego braki własnemi swemi postaciami. Przetrwa on długie wieki i liczne dziesiątki wieków, w ciągu których ludzie zamienią się w prochy zmieszane z robactwem. Nie było by to co prawda zbyt wielkiem wykroczeniem, gdybyśmy za tło do obrazu użyli wodospadu, pod warunkiem, aby nasza skromna figurka odgrywała rolę drobnego „sztafażu“, wymagało by to jednak nadludzkiego zaparcia się siebie, co znowu nie jest dane zwykłym śmiertelni-