olbrzymie metalowe skrzydła. Oparł je pieczołowicie o ścianę; poczem wspólnie rozpakowali bagaż, wyjęli koło, pasy, a wkońcu motor. Noc już zapadła, gdy ukończyli odpakowywanie i porządkowanie wszystkich przywiezionych przedmiotów.
Zapalono lampę. Wspólnicy w dalszym ciągu dopasowywali śruby, pasy; słowem kończyli ostatnie przygotowania do próby maszyny.
— No, teraz już wszystko gotowe — oświadczył Brown, zbliżając się do aparatu, by go jeszcze raz obejrzeć starannie.
Pericord w milczeniu patrzał na maszynę. Na jego twarzy malowała się duma i otucha.
— Możebyśmy teraz co przekąsili? — rzekł Brown, wyjmując z kieszeni zapasy.
— Później! — zawołał Pericord.
— Nie, teraz. Ja wprost umieram z głodu!
Rzekłszy to, powolny mechanik z ogromnym apetytem zabrał się do darów bożych, podczas gdy jego towarzysz przechadzał się nerwowo po pokoju.
— Kto z nas — przerwał wreszcie milczenie Brown, — pojedzie aparatem?
— Ja! — krzyknął Pericord. — To, co się tu stanie dziś wieczorem, może być przecież zdarzeniem historycznem!
— Zgoda, — tylko, że to jest nieco niebezpieczne, — zauważył Brown, — nie wiemy bowiem, jak będzie funkcjonować nasz aparat.
— Więc cóż?
— Niema sensu iść na pewną śmierć.
Strona:Mark Twain - Król i osioł oraz inne humoreski.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.