Przeglądając przy śniadaniu dzienniki, zauważyłem następujący artykuł, który mię odrazu wytrącił z równowagi:
„Możeby pan Mark Twain wytłumaczył nam teraz, gdy, jako kandydat na gubernatora staje przed narodem — jak to się stało, że w r. 1863 w Wakawak w Kochinchinie, czterdziestu siedmiu świadków udowodniło mu krzywoprzysięstwo, jakie popełnił, aby wydrzeć szmat pola bananowego biednej wdowie malajskiej, dla której to pole było całem utrzymaniem! Nie wątpimy, że pan Mark Twain, zarówno w interesie swoim, jak i ludu, który — ma nań głosować, — sprawę tę jak najrychlej wyjaśni. Czy jednak to uczyni?“
Zatrząsłem się. Jakież straszliwe oskarżenie! Nie widziałem nigdy na oczy Kochinchiny, o żadnem Wakawak też nigdy nic nie słyszałem. Pola bananowego nie potrafię odróżnić od kangura...
Byłem bezradny. Co tu począć? Byłem pobity, bezsilny. Dzień minął, a ja nic nie zrobiłem w tej sprawie. Nazajutrz ta sama gazeta przyniosła inną notatkę:
„Nie bez znaczenia jest, że pan Mark Twain w sprawie krzywoprzysięstwa w Kochinchinie milczy jak zaklęty!“ (N. B. Przez cały czas walki wyborczej