szcze wczoraj wieczorem widziano pewne indywiduum, jak w stanie nietrzeźwym do ostateczności zmierzało do mieszkania Marka Twain’a! Niezawiśli muszą teraz udowodnić, że pijakiem tym nie był Mark Twain, jak głosi vox populi. Głos ludu bowiem brzmi: któż więc był ten człowiek?“
Narazie nie mogłem dać wiary, że to właśnie moje nazwisko przyczepiono do tego wypadku. Toż trzy lata już minęły odkąd przestałem wogóle używać alkoholu!
(Za to już od następnego numeru nazywał mnie stale ów dziennik: „Twain — delirium tremens“...)
W owym też, mniej więcej, czasie poczęły napływać do mnie masowo anonimy. Brzmiały one następująco:
„Hę, jak to było z tą kobietą, którąś pan obił, gdy cię prosiła o jałmużnę?“
Lub też:
„Popełniłeś pan cały szereg łajdactw, o czem tylko ja wiem! To też radziłbym panu przysłać odwrotnie kilka dolarów, gdyż inaczej zrobię z tego użytek w gazetach“.
Tego chyba wystarczy?
Wkrótce potem pewien naczelny organ republikanów zarzucił mi przekupstwo w wielkich rozmiarach, zaś naczelny organ demokratów przytoczył fakty, że usiłowałem zyskać bezkarność w pewnych „sprawkach“ — zapomocą dolarów...
(Z tej racji zyskałem dwa nowe przydomki: