Strona:Mark Twain - Król i osioł oraz inne humoreski.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

pieczni... O, mój drogi, teraz wierzę, że ostatecznie będziemy ocaleni!
Nasz mały letni domek stoi na szczycie wysokiego wzgórza, panującego nad doliną. W sąsiedztwie znajduje się kilka ferm, a najbliższa jest odległą od nas o trzysta lub czterysta jardów.
Kiedy stojąc na krzesełku, dzwoniłem przez siedm czy ośm minut tym okropnym dzwonkiem, naraz ktoś całą mocą szarpnął za nasze okiennice i jaskrawe światło ślepej latarki wtargnęło do pokoju. A jednocześnie ktoś ochrypłym głosem zawołał:
— Co tu się dzieje?!
Mnóstwo głów ludzkich wsunęło się w okno i wszystkie oczy ze zdumieniem spoglądały na mój nocny strój i na moje bojowe atrybucje.
Upuściłem na ziemię dzwonek i, zawstydzony, zeskoczyłem z krzesełka, mówiąc:
— Nic, moi przyjaciele... Tylko zaszedł tu pewien nieład, spowodowany przez burzę. Usiłowałem odciągnąć pioruny...
— Burza? Pioruny? Co panu jest, panie Mac Williams? Taka cudowna, gwieździsta noc... Wszakże żadnej burzy nie było!
Wyjrzałem przez okno i ze zdumienia nie byłem w stanie wymówić przez kilka chwil ani słowa.
Wreszcie rzekłem:
— Nic a nic nie rozumiem. Widzieliśmy najwyraźniej błyskawice przez story i okiennice i słyszeliśmy grzmoty...
— Jaka szkoda, że nie pomyśleliście o tem,