nic takiego. Była zdrowa, jak ryba, i wcale nie odznaczała się pobożnością, przytem wcale nie niepokoiła się o Jima. Mówiła, że jeżeli Jim nawet skręci szyję, to mała będzie szkoda. Niech skręci! Usypiała go zawsze klapsami i nigdy nie całowała na pożegnanie; przeciwnie, wychodząc z pokoju, targała go za uszy.
Razu pewnego ów zły chłopak ukradł klucz od śpiżarki, wlazł tam, najadł się konfitur, a do sloika dolał nafty, aby matka nie zauważyła braku. I podczas tej operacji nie ogarnął go wcale nagły lęk, ani głos tajemniczy nie szepnął mu wcale: „Czy to dobrze nie słuchać mamy? Czy to nie grzech tak robić? Dokąd idą niegrzeczni chłopcy, zjadający konfitury swych dobrych, miłych mam?“ I nie ukląkł zły Jim wcale i nie przyrzekł nigdy więcej nie być złym i nie wstał z lekkiem, szczęśliwem sercem i nie poszedł powiedzieć tego swej mamusi i prosić ją o przebaczenie, a ona nie pobłogosławiła go ze łzami dumy i wdzięczności w oczach. Nie. Tak dzieje się ze wszystkimi innymi niegrzecznymi chłopcami w książkach szkolnych, lecz — chociaż jest to bardzo dziwne — z Jimem wszystko działo się inaczej. Jim pożarł konfitury, rzekł „klawo!“ (według swej wulgarnej manjery) — poczem zalał słoik naftą i znowu rzekł: „klawo!“ i zaśmiał się, dodając, że „stara wścieknie się chyba, gdy to ujrzy“... Gdy zaś ujrzała, Jim począł zaklinać się, że nic o niczem nie wie, poczem matka zbiła go rózgą, i płakał on, nie ona. Wszystko w tym chłopcu było niezwykłe, — wszystko z nim działo się
Strona:Mark Twain - Król i osioł oraz inne humoreski.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.