w życiu, aby czyjeś pióro tak szybko kreśliło, mazało, poprawiało i lekceważyło czyjeś słowa w sposób aż tak bezwzględny!
Naraz, gdy pan redaktor pastwił się tak nad mym mozolnym artykułem — rozległ się strzał. Celem jego, zdaje się, była głowa redaktorska; dziwnym jednak zbiegiem okoliczności zacna ta głowa wyszła z tego przypadku cało, natomiast moje ucho ucierpiało cośniecoś...
— Ach! — krzyknął redaktor. — To ten łotr Smith, ten wyzyskiwacz i nędznik z „Wulkanu Moralnego.“ Powinien był się tu stawić przed moje oczy jeszcze wczoraj.
Poczem redaktor wyciągnął rewolwer z za pasa i strzelił w okno. Widziałem, jak Smith padł, kontuzjowany w łydkę... Nie dał on jednak za wygraną i odpowiedział strzałem, który — niestety — zmienił kierunek zamierzony przez Smitha i trafił w nieznajomego. Tym nieznajomym, któremu kula urwała palec, byłem — ja.
Niestropiony tem naczelny redaktor pisma w dalszym ciągu prowadził swe „dzieło zniszczenia“ nad mym rękopisem. W chwili gdy kończył swą barbarzyńską robotę — wpadła przez komin do pokoju petarda i potrzaskała piec na drobne kawałki, przyczem, nie wyrządzając żadnej krzywdy nikomu, o mnie jednym nie zapomniała i raczyła wybić mi kilka zębów.
— Ach! — wrzasnął redaktor. — Cóż będzie teraz z piecem? Nanic!
Potwierdziłem w całości i zgodnie jego zdanie.
Strona:Mark Twain - Król i osioł oraz inne humoreski.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.