nadobitkę — jak uważam — nosi na sobie wyraźnie piętno sprawy natury więcej osobistej... Ale obaj obecni oświadczyli, że przeciwnie, miłą im jest moja obecność i że jako współpracownik pisma przeszkadzać im przecież nie mogę...
Zaczem wzięli się do nabijania broni, rozmawiając jednocześnie o najbliższych wyborach i o zbiorach w polu, ja zaś zabrałem się do opatrywania ran.
Poczem na nowo rozpoczęło się strzelanie; teraz już kule prawie że nie chybiały, na sześć strzałów pięć kul trafiło we mnie. Od szóstego strzału pułkownik otrzymał postrzał śmiertelny, wobec czego z właściwym tylko Yankesom humorem oświadczył, że musi już odejść, bo ma do załatwienia pilny interes w mieście, przyczem zapytał, gdzie znajduje się wpobliżu skład trumien.
Z tem pytaniem na ustach pułkownik opuścił lokal.
Zaczem redaktor zwrócił się do mnie:
— Teraz — rzekł — oczekuję gości obiadowych, a, niestety, nie jestem przygotowany odpowiednio na ich wizytę. Wyświadczyłby mi pan prawdziwą przysługę, gdyby zechciał mnie wobec nich zastąpić...
Niebardzo mi się to uśmiechało (wobec poprzedniej wizyty), ale, jako współpracownik — zresztą zbyt jeszcze byłem pod wrażeniem strzelania, które mi wciąż brzmiało w uszach, aby choć trochę oponować.
Wobec tego redaktor uznał za stosowne objaśnić mnie o owych wizytach w następujących słowach:
Strona:Mark Twain - Król i osioł oraz inne humoreski.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.