Strona:Mark Twain - Król i osioł oraz inne humoreski.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

Oczywiście ta piękność pańskiego stylu ma na celu umoralnianie ogółu, co do mnie — to wcale nie mierzę tak wysoko. Wolę pozostać w cieniu... Nie umiem zresztą pisać swobodnie — gdy mi przerywają...
Owszem, nie przeczę, zawód dziennikarza amerykańskiego podoba mi się bardzo, dostarcza bowiem mnóstwa podniosłych wrażeń. Tylko te wrażenia, choć oryginalne — nie są jednak dzielone sprawiedliwie między wszystkich współpracowników. Gdzież tu bowiem sprawiedliwość?
— Strzela naprzykład ktoś do pana przez okno — a trafia we mnie; wpada petarda przez komin do lokalu i trafia nie w piec, lecz urywa część mego nosa; wpada potem jakiś przyjaciel, aby z panem załatwić swe porachunki, a mnie przedziurawia kulami; pan idziesz sobie na obiad, a tu nadbiega Jones i mnie bije po gębie, Gilleps, zamiast być wyrzuconym przeze mniemnie wyrzuca przez okno; Thomson nie pana — a mnie obdziera z ubrania i pozostawia niemal w ineksprymablach! Wreszcie nadbiega za panem redaktorem cała banda jakichś drabów i nie wiem czemu nade mną się pastwi. Doprawdy, śmiało mogę powiedzieć, że tylu wrażeń, co dziś, nie przeżyłem dotychczas przez całe życie.
Nie, panie! Tak dłużej pracować nie mogę. To prosty wyzysk, niesprawiedliwy podział. Owszem, lubię pana i szanuję, lubię ten spokój niewzruszony, z jakim traktujesz pan klientów — ale... serce południowca jest zbyt wybuchowe, a gościnność