Jutrznia trzeciego poranku rozlała swe blaski. Ach, świat wydał się tak pięknym jego znużonym oczom! Namiętne pragnienie życia wybuchło naraz w sercu młodzieńca i głęboka, gorąca modlitwa wydarła się mu z duszy ku niebu, modlitwa o to, aby niebo zlitowało się wreszcie nad nim i pozwoliło mu znowu ujrzeć swój dom, swych przyjaciół. A w tej chwili dobiegł jego uszu cichy wprawdzie, słaby i daleki — lecz jakże upragniony — ryk. Wkrótce doszło jego wytężonych uszu:
— Muu-hi! — muu-hi — muu-hi!
I ta pieśń, doprawdy, była mu najsłodszą. O! przyjemniejszą tysiąc razy od pieśni słowiczej, od pieśni szczygła czy derkacza, ponieważ przynosiła mu wybawienie i dawała pewność, że pomoc jest niedaleka.
— Jestem ocalony! — zawołał. — Święty śpiewak sam się obrał, jak przepowiedział mag uczony! Proroctwo spełniło się i moje życie, mój lud, moja dynastja są ocalone! Od tego dnia osioł będzie świętem, w moim narodzie, stworzeniem.
Boskie ryki zbliżały się coraz bardziej. I oto z góry zsunął się mały, łagodny osiołek, szczypiący po drodze trawkę i porykujący od czasu do czasu. Naraz spostrzegł zdechłego konia i rannego króla. Zbliżył się do niego i począł go obwąchiwać delikatnie, król go przywołał, a osioł zgiął kolana, jak był zwykł czynić to zawsze, gdy jego mała gospodyni pragnęła go dosiąść. Z największą trudnością i wysiłkiem usadowił się młodzieniec na grzbiecie osła. Osioł, porykując, poszedł przed siebie i zaniósł
Strona:Mark Twain - Król i osioł oraz inne humoreski.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.