Strona:Mark Twain - Król i osioł oraz inne humoreski.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

On (z miną niewzruszoną, a tonem podniesionym). Ach tak?
Ja. Tak. Czy nie może mi pan wymienić kraju, gdzie one rosną?
On (łagodnie, tonem podniesionym) — Ach tak?
Ja (zrezygnowany) — Są bardzo dobre.
On. Dobranoc! (Kłania się i oddala, wysoce zadowolony z siebie).
Młodzieniec ten mógł był się doskonale nauczyć po angielsku, gdyby się był więcej starał, lecz on był Francuzem, tedy mu się nie chciało. Jakże inny jest nasz naród! Potrafi on wykorzystać każdą sposobność, która się nadarza. — W Paryżu mieszka kilku francuskich protestantów — zbudowali sobie ładniutki kościołek przy jednej z wielkich Avenues, które rozchodzą się od Łuku Triumfalnego. Chcieli tam w tej swojej świątyni głosić prawdziwą naukę we właściwy sobie sposób w szlachetnym francuskim języku i być tam zbawionymi. Cóź, kiedy popsuto im zabawę. Nasi bowiem rodacy przychodzą co niedziela przed nimi do kościoła i zapełniają całe wnętrze gmachu. A gdy duchowny wstępuje na ambonę, by wygłosić kazanie, to znajduje świątynię pełną pobożnych cudzoziemców, którzy siedzą przejęci oczekiwaniem, dzierżąc w rękach małą książeczkę — snać biblję, oprawną w safjan. Ale to tylko tak na oko wygląda; jest to bowiem nie biblja, lecz doskonały i wyczerpujący mały słownik francusko-angielski Bellowa, z formatu i oprawy wyglądający zupełnie tak jak biblja. — Ludzie, ci przybyli tu, by się na-