— Widzę to aż nadto wyraźnie!
— Jest to zawsze ten sam wspaniałomyślny; poczciwy, pogodny, pełen nadziei bankrut, a jednak wszyscy lubią go tak, jak gdyby był bogatym szczęśliwcem!
— Zawsze go lubiano i to jest zupełnie zrozumiałe, gdyż zawsze był uprzejmy i miły i miał w sobie coś, co ułatwiało prośbę o pomoc lub względy — nie czuło się onieśmielenia, rozumie pani, i człowiek nie miał tego „szkoda, że mówiłem” — uczucia, jakie się ma w stosunkach z innymi ludźmi.
— Tak, tak, to słuszne; i człowiek dziwi się temu, gdyż nieraz postępowano z nim bezwzględnie; ludzie używali go za drabinę, po której się wspinali, i pomiatali nim, gdy był już niepotrzebny. Przez jakiś czas czuje się tem dotknięty, duma jego jest zraniona — unika tych ludzi o nie życzy sobie o tem mówić — a ja zaczynam się łudzić, że tym razem nauczył się czegoś i na przyszłość będzie ostrożniejszy — ale właśnie! po paru tygodniach zapomina o wszystkiem; dość by pierwszy lepszy samolub i włóczęga, przybyły Bóg wie skąd, otworzył gębę, już może mu wleźć do duszy z butami!
— Przypuszczam, iż czasami cierpliwość pani jest wystawiana na najcięższą próbę!
— A, nie; przywykłam do tego; wolę by był taki, aniżeli inny; jeżeli nazywam go bankrutem, to chcę przez to powiedzieć, że jest on bankrutem dla świata, ale nie dla mnie. Nie myślę, iż pragnęłabym, by był innym; czasami łaję go, burczę na niego, jeżeli chcesz pan to tak nazwać, ale robiłabym to smo, gdyby był inny. Jest to moje przyzwyczajenie. Ale o wiele mniej łaję i burczę wtedy, gdy mu się coś nie uda, aniżeli w przeciwnym wypadku.
— A więc nie jest on zawsze bankrutem — powiedział Hawkins, rozjaśniając się.
— On? Ależ nie, Bóg z tobą; od czasu do czasu robi „kawał”, jak on to nazywa. Wtedy dopiero muszę gniewać się i krzyczeć. Gdyż pieniądze lecą poprostu. Zaledwie są, — już ich niema. Natychmiast zapełnia dom kalekami i idjotami, sprowadza bezdomne koty i innego rodzaju graty, które inni ludzie wyrzucają, ale które on lubi; a gdy nędza znowu nam doskwierczy — ja muszę połowę tego wszystkiego wyrzucić, gdyż inaczej umarlibyśmy z głodu; i to martwi go, a i mnie również, oczywiście. Naprzykład tacy Daulk i Jimmy, których szeryf sprzedał nam kiedyś na południu — jeszcze przed wojną — kiedyśmy właśnie świeżo zbankrutowali; po zawarciu pokoju powrócili do nas, wyniszczeni i zmęczeni pracą na plantacji, niezaradni, starzy, niezdolni do wykonania najlżejszej pracy przez resztę czasu swojej ziemskiej pielgrzymki — a nas nędza tak przycisnęła, tak przycisnęła, żeśmy ledwie zipali — a on szeroko otworzył podwoje na ich spotkanie i przyjął ich w taki sposób, jakgdyby oni usłyszeli nasze modły i zstąpili do nas z nieba. Wzięłam go na stronę i mówię: „Mulberry, nie możemy ich przyjąć, sami nie mamy co jeść — niepodobna ich żywić!” Spojrzał na mnie z boleścią i powiedział: „Wyrzucić ich? A przyszli do mnie z taką ufnością i wiarą, jak — jak — ach, Polly, musiałem w jakiś sposób kupić sobie ich zaufanie — wtedy przed wielu laty — i dać im na to rewers — takich rzeczy nie dostajesz w upominku — i jakże potrafię być ich dłużnikiem?! Widzisz Polly, oni są starzy, biedni, bezdomni”. — Ale ja zdążyłam się już zawstydzić, kazałam mu zamilknąć, jakaś nowa otucha wstąpiła we mnie i mówię łagodnie: „Dobrze, przygarnijmy ich — Bóg nam dopomoże!” Był uszczęśliwiony i już miał zamiar wyrwać się z jednem ze swoich szczerych przemówień, ale opamiętał się w czas i powiedział skromnie: „Moja w tem głowa!” Było to przed wielu, wielu, wielu laty... No, a te stare graty tkwią u nas do dzisiejszego dnia!
— Ale czy nie można ich użyć do posług domowych?
— Też pomysł! Możnaby, gdyby oni mogli coś robić, biedne stare istoty, a być może, zdaje się im nawet, że coś robią. Ale to przywidzenie. Daulk pilnuje drzwi i czasem chodzi na posyłki; a czasami któreś z nich kręci się tu, niby żeby coś sprzątnąć; ale to tylko dlatego, żeby podsłuchiwać rozmów i wtrącić swoje trzy grosze. I, naturalnie, asystują podczas jedzenia — w tym samym celu. Faktem jest, że trzymamy dziewczynę murzynkę do opieki nad nimi, i starszą murzynkę d posług domowych i do pomocy w nadzorowaniu ich.
— No, przynajmniej muszą się czuć bardzo szczęśliwi, mam nadzieję.
— Nie mam na to słów. Kłócą się ze sobą prawie bezustannie, zawsze o religję, gdyż Daulk jest uparty baptysta a Jimmy krzykliwa metodystka i Jimmy wierzy w opatrzność, a Daulk nie, ponieważ uważa się za pewnego rodzaju wolnomyśliciela — a potem razem
Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/14
Ta strona została przepisana.