— Oto są! — zawołał pułkownik z triumfem, wskazując ręką w kierunku hotelu. Oto są — czy ci nie mówiłem?!
— Tak, ale pułkowniku, to przecież sześć pięter. Nie mogę wymiarkować, które okno...
— Wszystkie, wszystkie! Niech sobie wybiera! Jest mi to obojętne teraz, kiedym go już umiejscowił. Idź na róg i czekaj. Spenetruję hotel.
Earl przeszedł tam i z powrotem, przez liczne przedsionki, poczem stanął w oczekującej pozycji w sąsiedztwie windy. Przez godzinę tłumy zjeżdżały i wjeżdżały; wszyscy mieli kończyny w porządku; nareszcie obserwator musnął spojrzeniem kogoś, kto go mógł zadowolnić — musnął spojrzeniem jego plecy, przez brak czujności przeoczywszy sposobność zajrzenia mu w twarz. Zobaczył kapelusz cowboy’a, pod nim wełniany wór, raczej luźny i pusty rękaw zwisający na plecy. Poczem winda uniosła zjawisko owo w górę, a wartownik wybiegł w radosnem podnieceniu i odszukał towarzysza konspiracji.
— Mamy go, majorze, mamy napewno! Widziałem go, widziałem wyraźnie. Mniejsza o to, gdzie lub kiedy ten człowiek pokaże mi się plecami — poznam go zawsze. Udało nam się! Teraz po nakaz!
Zyskali go po korowodach koniecznych w takich wypadkach. Ale o wpół do jedenastej byli już w domu, szczęśliwi, i położyli się, marząc o wielkich niespodziankach, jakie im Jutro gotuje.
Pomiędzy osobami jadącemi windą, znajdował się młody kuzyn Mullberry Sellersa, ale Mulberry nie wiedział o tem i nie widział go. Był to wicehrabia Berkeley.
Przyszedłszy do swego pokoju, lord Berkeley zaczął czynić przygotowania do pierwszego i ostatniego obowiązku podróżującego anglika — skreślenia w dzienniku swoich „wrażeń”. Przygotowania polegały na wyszukaniu w kufrze pióra. Na stole, obok kałamarza, leżało pełno piór, ale on był anglikiem. Anglicy wyrabiają pióra dla dziewięciu dziesiątych całego świata, ale sami nigdy ich nie używają. Posługują się przedhistorycznem piórem gęsiem. Mój pan znalazł nietylko pióro, ale pióro najlepsze, jakie widział w przeciągu ostatnich lat — i pisząc przez czas pewien przykładnie, zakończył następującym ustępem:
„W jednej rzeczy popełniłem ogromny błąd. Powinienem był pozbyć się tytułu i zmienić nazwisko, zanim wylądowałem“.
Przez chwilę wpatrzył się w pióro, poczem ciągnął:
„Wszystkie usiłowania zmieszania się z tłumem i stania się jednym z wielu, pójdą na marne, dopóki nie uwolnię się od niego, nie wyrwę z niego i nie zjawię pod solidną opieką nowego nazwiska. Jestem zdumiony i zasmucony, do jakiego stopnia ci amerykanie pragną zawrzeć znajomość z lordem i jak chętnie okazują mu względy. Brak im angielskiej służalczości, to prawda, ale mogą ją nabyć przez praktykę. Piszę swoje nazwisko rodzinne bez tytułów w regestrze hotelowym i łudzę się, że wezmą mnie za zwykłego, nieznanego wędrowca, ale służący woła nagle: Front! zaprowadź mylorda do numeru 82! i zanim zdążyłem wejść do windy, już zjawia się reporter na wywiad ze mną, jak oni tu mówią. To się musi odrazu skończyć. Pierwszą rzeczą jutro rano będzie odnalezienie Amerykańskiego Pretendenta, spełnienie misji, zmiana mieszkania i ucieczka przed natrętami. Pod fałszywem nazwiskiem“.
Zostawił dziennik na stole, na wypadek, gdyby nowe „wrażenie“ nawiedziło go w nocy, poczem położył się i zasnął natychmiast. Przeszła godzina lub dwie, gdy zaczął sobie powoli uprzytamniać wzmaganie się tajemniczych dźwięków, szturmujących do bram jego świadomości. W następnej chwili obudził się zupełnie, i dźwięki ze zgiełkiem, szumem i gwarem nieokiełznanego strumienia uderzyły o jego uszy. Otwieranie i trzaskanie okiennic; otwieranie okien i dźwięk tłuczonego szkła; tupot biegnących nóg po hallach; krzyki, błagania, głuche wołania rozpaczy wewnątrz, ochrypły głos komendy z zewnątrz. Trzeszczenie i grzechotanie, i powietrzny ryk zwycięskich płomieni!
Puk-puk-puk do drzwi i krzyk!
— Uciekaj! Dom się pali!
Krzyk ucichł i stukanie. Lord Berkeley wyskoczył z łóżka, z największym pośpiechem pobiegł do szafy z ubraniem po przez ciemności i duszący dym, ale zachłysnął się i runął na krzesło. Rozpaczliwie pełzał na czworakach i nagle uderzył głową o stół, co napełniło go głęboką wdzięcznością, bowiem