Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/32

Ta strona została przepisana.

piej nadziei, że może jego chłopiec się uratował, i kiedyś jeszcze go zobaczy!
— Ależ, Polly! dowie się z gazet, że syn się spalił!
— Nie pozwoli sobie wierzyć gazetom. Będzie walczył ze wszystkimi i wszystkiem, co mu mówi o śmierci syna. Będzie tę nadzieję pielęgnował i żył nią do śmierci. Ale jeżeli prochy zostaną wysłane i zjawią się przez oczyma tego nieszczęśliwego, omamionego starca...
— Dobry Boże, do tego nigdy nie dojdzie! Uchroniłaś mię od zbrodni, Polly, i zawsze będę cię za to błogosławił. Teraz wiemy, co robić. Z szacunkiem odniesiemy je z powrotem, a on nie dowie się nigdy...


ROZDZIAŁ X

Młody lord Berkeley, wciągając w nozdrza świeży powiew wolności, czuł nieprzezwyciężony pociąg do swojej nowej karjery. A jednak — a jednak gdyby walka z początku okazała się zbyt ciężka, zbyt zniechęcająca, zbyt obciążona moralnemi zastrzeżeniami — w chwili słabości mógłby zapragnąć powrotu. Oczywiście jest to nieprawdopodobne, ale jednak możliwe. A więc spalenie za sobą mostów byłoby wybaczalną ostrożnością. O, niewątpliwie! Nie powinien zatrzymać się na poszukiwaniu właściciela pieniędzy, ale złożyć je tam, skąd sam nie będzie ich mógł podjąć — chyba w niezwykłych okolicznościach. A więc poszedł do miasta, i dał ogłoszenie, poczem wszedł do banku i złożył 500 dolarów, jako depozyt.
— Na czyje nazwisko?
Zawahał się i zaczerwienił lekko. Zapomniał je wymyśleć. Poczem wymienił pierwsze, które mu przyszło do głowy.
— „Howard Tracy“.
Kiedy odszedł, urzędnicy powiedzieli ze zdumieniem:
— Cowboy się zaczerwienił!
Pierwszy krok był zrobiony. Pieniądze były pod jego komendą i w jego rozporządzeniu, ale następny krok nasuwał pewne trudności. Wszedł do następnego banku i otworzył rachunek czekowy na zasadzie tych złożonych 500 dolarów. Zażądano od niego kilku próbek podpisu, co spełnił. Potem odszedł, raz jeszcze przepełniony dumą i odwagą, mówiąc:
— Teraz nie ma już dla mnie pomocy! Pieniądze mógłbym podjąć tylko przez identyfikację swojej osoby, a to jest niemożliwe. Powrót mnie nie uratuje. Od początku do końca czeka mię praca albo śmierć głodowa. Jestem gotów — i nie boję się!
Później wysłał ojcu kablogram:
— „Uratowany w pożarze. Zmieniłem nazwisko. Żegnaj“.
Wieczorem, wałęsając się po jednej z oddalonych dzielnic miasta, natknął się na mały kościółek z cegły, na którym wisiało ogłoszenie: „Klub mechaników. Prosimy wszystkich”. Widział wchodzących tam ludzi — wyraźnie ze sfery robotniczej. Poszedł za nimi i zajął miejsce. Był to bardzo skromny kościółek, ubogi w ozdoby. Miał malowane ławki bez oparcia, a zamiast katedry rodzaj platformy. Na platformie siedział przewodniczący, a obok niego człowiek z rękopisem w ręku. Wyglądał na takiego, który ma odegrać najważniejszą rolę. Kościół napełnił się wkrótce spokojnym tłumem, przyzwoicie ale skromnie ubranych ludzi. Oto co powiedział przewodniczący:
— Mówcą dzisiejszego wieczoru jest stary członek naszego klubu, którego wszyscy znamy, pan Parker, współwydawca „Daily Democrat“. Tematem jego przemówienia będzie prasa amerykańska. Pan Parker będzie się posiłkował tekstem paru paragrafów z książki pana Macieja Arnolda. Prosi, żebym odczytał za niego te teksty. Pierwszy głosi:
„Goethe mówi, że dreszcz grozy, czyli mówiąc inaczej Rewerencja jest najlepszą rzeczą, jaką ludzkość zna”.
Następny paragraf pana Arnolda brzmi:
„Mówię, że jeżeli ktoś szukałby najlepszego sposobu zabicia i stłumienia w narodzie dyscypliny i szacunku, powinien czytać pisma amerykańskie“.
Pan Parker wstał, ukłonił się i był przyjęty głośnemi oklaskami. Następnie zaczął czytać głębokim, dźwięcznym głosem, z patosem i dokładnem przestrzeganiem pauz i wykrzykników.
Mówca bronił tezy, że głównem zadaniem prasy w kraju jest propaganda uczuć narodowych i dumy narodowej — pielęgnowanie w narodzie „miłości do własnych instytucyj, ochrona przed wrogiemi sąsiednimi systemami“. Nakreślił sposób, w jaki rolę tę spełnia czcigodny dziennikarz turecki lub rosyjski, pierwszy wspomagany przez panującą „dyscyplinę szacunku dla chłosty”, drugi przez Syberję. Ciągnął, mówiąc:
„Główne zadanie dziennikarza angielskiego jest takie same, jak zadanie dziennikarza