Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/35

Ta strona została przepisana.

17.000 ludzi wykonuje tę samą pracę, którą przed 50 laty wykonywało 13 miljonów. A więc ileż to ignorantów — naszych ojców i dziadów — musiałoby wykonywać (przy ich nieuctwie) naszą dzisiejszą pracę? Potrzebaby na to 40.000.000.000, sto razy więcej, niż wynosi zbyt gęsta ludność Chin — 200 razy więcej, niż jest wszystkich ludzi na świecie. Oglądacie się i widzicie wokoło siebie ludność 60.000.000. Jest to tylko pozór. Ale w mózgach ich i rękach, niewidzialna dla waszych oczów, ukrywa się rzeczywista liczba mieszkańców tej Rzeczypospolitej — a liczy ona 40 biljonów! Jest to zdumiewające dzieło tych pokornych, nieznanych samouków — cześć ich imieniu!
— Jakie to potężne — mówił Tracy, wracając do domu. — Cóż to za cywilizacja i do jak wspaniałych rezultatów doszła! A stworzyli ją zwykli ludzie; nie wychowani w Oxfordzie arystokraci, ale ludzie, stojący ramię przy ramieniu w skromnych szrankach życia, zarabiający na kawałek chleba. Tak, rad jestem, żem tu przyjechał. Znalazłem wreszcie kraj, gdzie mogę zacząć żyć, pierś przy piersi z bliźnim, podnieść się własnym wysiłkiem, stać się czemś i być dumnym, że czemś jestem. Czemś, niestworzonym przez przodka przed trzydziestu laty!


ROZDZIAŁ XI

Przez parę pierwszych dni wbijał sobie w mózg fakt, iż przybył do kraju, w którym dla każdego jest „chleb i praca”. Ułożył to sobie w piosenkę i nucił dla ułatwienia. Ale z biegiem czasu sam fakt zaczął mieć wygląd wątpliwy, zaś piosenka stawała się nużąca, potem nagle urwała się i zamilkła. Pierwszą jego próbą było zdobycie posady w jednym z departamentów, gdzie oxfordzkie wykształcenie mogło wchodzić w grę i pomóc. Ale nigdzie nie znalazł szczęścia. Kompetencja nie była żadną rekomendacją; „plecy polityczne” bez kompetencji warte były trzy razy tyle. Wyglądał na anglika, a to z konieczności świadczyło przeciwko niemu w kraju, w którym oba wrogie sobie stronnictwa walczyły o sprawę irlandzką; modląc się za nią w górnych piętrach domu i przeklinając w piwnicach. Z ubrania był cowboyem. To mu zyskiwało szacunek, ale nie posadę. Ale w chwili podniecenia postanowił, że będzie nosił ten strój, dopóki właściciel lub który z jego przyjaciół nie spostrzeże go i nie zażąda zwrotu pieniędzy, i sumienie nie pozwalało mu teraz niespełnić tego postanowienia.
W końcu tygodnia rzeczy zaczęły przybierać raczej zatrważający obrót. Biegał wszędzie za pracą, stopniowo obniżał swoje żądania; zdawało się, iż dopraszał się o każdą pracę, jaką człowiek, nie mający specjalności w ręku, łudzi się, że wykonać może — za wyjątkiem kopania kanałów i innych robót ziemnych — a nie zdobył ani pracy, ani nawet obietnicy.
Mechanicznie przewracał kartki dziennika i oczy jego zatrzymały się na słowach, zapisanych bezpośrednio po pożarze:
„Nie podejrzewałem w sobie nigdy tyle siły życiowej, w którą niktby teraz nie wątpił, widząc, jak mieszkam, i uświadamiając sobie, że nie czuję wstrętu do tych dzielnic i czuję się tu zadowolony, jak pies, który się znalazł w podobnej do tego psiarni. Opłata 25 dolarów tygodniowo. Powiedziałem, że zacznę od początku. Dotrzymałem słowa”.
Dreszcz go przeszył. Zawołał:
— O czem ja myślałem? To ma być początek?!... Zbałamuciłem cały tydzień, a te okropne wydatki rosną i rosną! Muszę skończyć to szaleństwo!
Wyszedł natychmiast na poszukiwanie tańszego lokum. Musiał chodzić długo i daleko, ale znalazł wreszcie. Kazali mu z góry zapłacić — cztery i pół dolara. To mu gwarantowało łóżko i jedzenie na tydzień. Poczciwa, zapracowana gospodyni zaprowadziła go na trzecie piętro i pokazała jego pokój. Były tam dwa łóżka podwójne, i jedno pojedyńcze. Pozwolono mu — bez osobnej dopłaty — spać samemu w jednym z podwójnych łóżek, dopóki nie zgłosi się nowy mieszkaniec.
A więc może będzie musiał spać z kimś! Ta myśl przyprawiała go o mdłości. Mrs. Marsh, gospodyni, nastrojona była przyjaźnie i wyraziła nadzieję, że polubi jej dom — wszyscy go lubią, powiedziała.
— To bardzo mili chłopcy. Widzi pan, ten pokój łączy się z tamtym w głębi, więc czasami wszyscy siedzą w jednym, a czasami w drugim. W gorące noce sypiają na dachu. Idą tam, jak tylko jest ciepło. Jeżeli pan chce, może pan tam iść i zająć miejsce. Znajdzie pan kredę około komina, tam, gdzie brakuje jednej cegły. Weźmie pan kredę i — oczywiście, robił pan to już nieraz?
— O nie!