winąć się w cieniu... Czy zauważyłeś, ile posiadam pamfletów i dzieł odnoszących się do Rosji?
— Tak, zdaje mi się, że każdy to zauważy — każdy, kto żyw.
— Zastanawiałem się nad tem długo. Jest to wielki i wspaniały naród i zasługuje na to, by dać mu wolność. — Zrobił pauzę, poczem skończył głosem obojętnym: — Kiedy dostanę pieniądze, dam mu wolność...
— Do kroćset bomb!
— Cóżeś tak skoczył?!
— Niech mię! Jeżeli masz zamiar wsadzić człowiekowi pod stołek wiadomość, która wyrzuci go razem z tym stołkiem na dach — dlaczego nie użyjesz pewnego tonu, wyrażenia, akcentu, któryby go do niej przygotował?! Nie powinieneś rzucać olbrzymich pocisków, jak gdybyś mimowoli mówił rzecz obojętną! Zawsze tak wstrząśniesz człowiekiem... Mów dalej. Jużem przyszedł do siebie. Powiedz wszystko. Cały zamieniam się w ciekawość i — życzliwość.
— Otóż zbadałem całą tę sprawę i doszedłem do konkluzji, iż aczkolwiek metody patrjotów rosyjskich nie są złe (biorąc pod uwagę sposób, w jaki ich zwalczają), to jednak nie są najlepsze, to znaczy — nie najszybsze. Usiłują oni zrewolucjonizować Rosję od wewnątrz. Jest to rzecz bardzo powolna, łatwa do zwalczenia w każdej chwili i pełna niebezpieczeństw dla pracowników. Czy wiesz, jak Piotr Wielki organizował armję? Nie tworzył jej pod nosami „strielcow”. Ćwiczył ją w ukryciu, prywatnie — tylko jeden pułk, jak ci wiadomo. A nim „strelcy” się obejrzeli, pułk stał się armją. Pozycja ich była stracona — musieli ustąpić. I ta drobna idea, wcieliwszy się w czyn, stworzyła najpotężniejszy i najgorszy ze wszystkich despotyzmów, jakie zna świat. Ta sama idea może ów despotyzm zniszczyć. Chcę ją wypróbować... Chcę opracować plan na tych samych zasadach, co plan Piotra Wielkiego.
— To ogromnie interesujące, Rossmore. Jak się do tego zabierzesz?
— Chcę kupić Syberję i ustanowić w niej republikę.
— Nowy wybuch bez ostrzeżenia! Kupić?
— Tak, jak tylko otrzymam pieniądze. Mniejsza o cenę — pieniędzy mi starczy. Zechcę i postawię na swojem. A teraz zastanów się nad tem — założę się, że nigdy nie przyszło ci to do głowy! Wskaż mi miejsce, w którem skupiło się stokrotnie więcej siły, bohaterstwa, krzywd, poświęcenia, oddania szlachetnym i wzniosłym ideałom, ukochania wolności, wykształcenia, zdolności — niż w każdym innym kraju?!
— Syberja!
— Słusznie!
— To prawda — zupełna prawda! ale dotychczas nigdy nie przyszło mi to do głowy!
— Nikt nigdy nie myślał o tem. Ale fakt pozostanie faktem. W kopalniach i więzieniach Syberji zebrano najszlachetniejsze, najzdolniejsze i najciekawsze istoty ludzkie, jakie Bóg był w stanie kiedykolwiek stworzyć. No, więc gdybyś miał możność kopienia takiego zaludnienia, czy kupiłbyś je dla celów despotyzmu? Nie, nie nadaje się do despotyzmu. Byłyby to wyrzucone pieniądze! Despotyzm można stosować jedynie do ludzkiej trzody. Ale przypuśćmy, że chodzi o stworzenie republiki?
— Tak. Widzę. Byłby to odpowiedni materjał.
— Ja myślę! Oto leży przed nami Syberja, posiadająca wyborowy i najlepszy materjał na republikę — i ten materjał wzrasta, wzrasta, rozumiesz? Co dzień, co tydzień, co miesiąc rekrutuje się on według najlepiej obmyślonego systemu, jaki kiedykolwiek wynaleziono na ziemi! System ten polega na tem, że setki miljonów rosjan są wciąż cierpliwie przesiewane, przesiewane i przesiewane przez miljardy doświadczonych specjalistów, szpiegów, których Cesarz osobiście wyznacza. A gdziekolwiek znajdą mężczyznę, kobietę albo dziecko, obdarzone cieniem charakteru lub zdolności, natychmiast odstawiają go na Syberję. To cudowne, wspaniałe! System ten okazał się tak skuteczny i zbawienny, iż dzięki niemu ogólny poziom intelektu i wykształcenia rosjan jest niższy od poziomu Cara!
— To brzmi przesadnie!
— Powtarzam tylko to, co mówią. Ale sam uważam że jest w tem trochę blagi. Nie uważam za słuszne spotwarzać w ten sposób cały naród. Ale teraz widzisz, co to za materjał w tej Syberji na republikę!
Zamilkł. Pierś jego podnosiła się, a oczy gorzały pod wpływem silnej emocji. Potem z ust jego zaczęły płynąć słowa z rosnącą wciąż energją i ogniem. Wysunął naprzód nogę, jak gdyby chcąc w ten sposób zaczerpnąć nieco wolności.
Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/59
Ta strona została przepisana.