Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/63

Ta strona została przepisana.

— Drobnostka. To samo na mnie nachodzi. Kiedy skończy odsiadywać jedną karę w więzieniu, zacznie drugą — itd. itd., a my nie — tylko zbieramy nagrody w miarę, jak on idzie z więzienia do więzienia. Będziemy mieli do końca życia stałe dochody, Hawkins! A ponieważ on jest niezniszczalny — uważam to za najlepszą inwestycję...
— To wygląda — to wygląda na to, co ty mówisz. Naprawdę!
— Wygląda? Bo jest! Chyba nikt nie zaprzeczy, że mam za sobą długoletnie i głębokie doświadczenie handlowe, a jednak nie waham się powiedzieć, że to uważam za najcenniejszą zdobycz, jaką kiedykolwiek posiadałem!
— Rzeczywiście tak myślisz?
— Ależ tak! naturalnie!
— Och, pułkowniku! bolesne strzały i groty nędzy!... Gdybyśmy tak mogli zrealizować zaraz... Nie mówię o sprzedaniu wszystkiego — ale odstąpić cząstkę — wystarczającą na...
— Zobacz no, jak drżysz! To z powodu braku doświadczenia! Mój chłopcze, gdybyś oswoił się z wielkimi operacjami finansowemi tak jak ja, byłbyś spokojny. Spojrzyj-no na mnie! Czy oko moje pała? Czy zauważyłeś we mnie najmniejsze podniecenie? Zmierz mi puls — pul! pul! pul! — jak gdybym spał. A jednak — co się dzieje w moim spokojnym, zimnym mózgu? Tłum postaci, sam widok których przyprawiłby nowicjusza w sprawach finansowych o zawrót głowy! Otóż, tylko zachowując spokój, i rozglądając się wkoło, człowiek widzi rzeczy jakiemi one są i chroni siebie przed błędem, popełnianym przez nowicjusza — błędem, którego tyś się dopuścił: gorączką realizowania. Wysłuchaj mnie. Chciałbyś sprzedać jego cząstkę za gotówkę. A jakie są moje plany? zgadnij!
— Nie mam pojęcia! mów!
— Kapitalizować go!
— No, nigdy nie wpadłbym na to!
— Bo nie jesteś finansista. Mówię ci, że ma na sumieniu tysiące zbrodni. Nie jest to wiele. Dość spojrzeć na niego — nawet w tym niedoskonałym kształcie — żeby widzieć, że popełnił ich miljony. Ale dla ostrożności powiedzmy tysiąc. Pięć tysięcy pomnożone tysiąckrotnie daje nam pewną jak dwa razy dwa sumę — jaką? 5.000.000!
— Poczekaj, niech odetchnę!
— I objekt niezniszczalny. Zawsze owocujący — zawsze. Gdyż objekt z takiemi skłonnościami będzie stale popełniał zbrodnie i dostarczał nam nagród!
— Zdumiewasz mnie! w głowie mi się kręci!
— Niech się kręci! niema w tem nic złego. Teraz kiedyśmy wszystko omówili, nie wtrącaj się! W odpowiednim czasie zrobię inwentarz. Oddaj sprawę w moje ręce. Chyba nie wątpisz, że zdolny jestem wykonać to, co zasługuje na wykonanie?
— Oczywiście! Stwierdzam to z całą szczerością!
— A więc doskonale! Każda rzecz ma swój czas. My, starzy praktycy, pracujemy systematycznie i porządnie. Na żadne tam hokus-pokus nas nie weźmie. No, na co teraz kolej? Doprowadzenie materjalizacji do naszych czasów. Zaraz się do tego zabieram. Przypuszczam...
— Słuchaj-no, Rossmore! Nie zamknąłeś go! Stawiam sto przeciw jednemu, że uciekł!
— Uspokój się. Nie zaprzątaj sobie tem głowy.
— Ale dlaczego nie miał uciec?
— A niech sobie ucieka, jeśli chce! cóż z tego!
— No, uważałbym to za poważne nieszczęście!
— Ależ mój chłopcze, kto raz dostał się pod moją władzę, zawsze pod nią będzie. Może sobie wchodzić i wychodzić, ile zechce. Mogę go przyciągnąć wszędzie, gdzie zechcę — jedynie siłą woli.
— Ach, słucham tego z radością! Upewniam cię!
— Dam mu do malowania wszystko, czego zażąda, a my i nasza rodzina postaramy się, żeby czuł się u nas swobodnie i dobrze. Nie widzę powodu ograniczenia jego ruchów. Przypuszczam, iż uda mi się w niego wmówić, żeby zachował zupełny spokój, gdyż materjalizacja w stanie niezupełnego ukształtowania musi być z konieczności delikatna, wiotka i bezsubstancyjna — ale, ale, ciekaw jestem, skąd on się wziął?
— Jakto? Co to znaczy?
Earl wskazał na niebo gestem znaczącym i pytającym. Hawkins zdumiał się, zamyślił się głęboko, poczem smutnie pokiwał głową i wskazał ziemię.
— Skąd te myśli, Waszyngtonie?