ny. Może moje ubranie wydaje mu się podejrzane — i jest podejrzane u artysty! Gdyby sumienie pozwoliło mi je zmienić — ale o tem niema nawet mowy! Ciekaw jestem, w jakim celu robi te passy w powietrzu... Zdaje się, że ja jestem objektem... Czy chce mnie mesmeryzować? To mi się nie podoba. Jest w tem coś niemiłego...
Pułkownik mruknął do siebie:
— To robi efekt; widzę wyraźnie. Przypuszczam, że na pierwszy raz wystarczy. Nie jest jeszcze bardzo solidny, i mógłbym go rozłożyć. Zadam mu teraz kilka łatwych pytań, i spróbuję dowiedzieć się, skąd przychodzi i kim jest z zawodu...
Zbliżył się i powiedział uprzejmie:
— Niech pan sobie nie przerywa, panie Tracy. Chciałem tylko rzucić okiem na pańską pracę... A, ładnie — naprawdę! Bardzo elegancko pan to robi. Córka moja będzie zachwycona. Mogę usiąść?
— O, proszę, będę bardzo rad!
— Nie przeszkadzam panu? to znaczy, nie przerwę panu natchnienia?
Tracy roześmiał się, mówiąc, iż nie jest na tyle eteryczny, by dać się łatwo speszyć.
Pułkownik zadał mu kilka podstępnych i dobrze obmyślonych pytań — pytania te wydawały się Tracy bardzo dziwaczne i nieporządne — odpowiedzi jednak widocznie były zadowalniające, gdyż pułkownik mruknął do siebie tonem, w którym duma pomieszana była z wdzięcznością:
— Porządna robota, jak dotąd. Jest solidny, zupełnie solidny i dojdzie mi z czasem. Solidny, jak rzeczywistość. Przypuszczam, że potrafiłbym wprawić go w zdumienie.
Po małej pauzie przerwał:
— Woli pan być tu, czy tam!
— Tam? gdzie?
— No — tam, gdzie pan był.
Myśl Tracy pomknęła do jadłodajni i odpowiedział stanowczo:
— O tutaj! o wiele!
Pułkownik zdumiał się i mruknął do siebie:
— Wszystko jest jasne. Biedak mówi wyraźnie, skąd przybył. Jestem zadowolony. Jestem szczęśliwy, żem go stamtąd wyciągnął.
Siedział i milczał, milczał i śledził ruch pendzla. Wreszcie powiedział do siebie:
— To mi się wydaje zapłatą za chybione starania w sprawie tego biednego Berkeley’a. Widocznie poszedł w przeciwnym kierunku. No, mniejsza o to. Tam jest mu lepiej.
Właśnie z ulicy weszła Sally Sellers, wyglądając ładniej, niż kiedykolwiek. Przedstawiono jej artystę. I tu zaszedł fakt wzajemnej miłości z pierwszego wejrzenia, chociaż żadna strona być może nie zdawała sobie z tego sprawy. Anglik pomyślał z ulgą: „Może to nie warjat...” Sally usiadła, zdradzając zainteresowanie malowaniem Tracy, co mu się niezmiernie podobało. Sellersa paliła chęć odpowiedzieć wszystko Hawkinsowi, więc pożegnał się, mówiąc, że „jeżeli dwoje młodych adeptów barwnej muzy” potrafi obejść się bez niego, zajrzy do swoich interesów. Artysta mruknął do siebie: „Zdaje mi się, że to trochę dziwak, ale nic ponad to”. Wyrzucał sobie, iż oczernił człowieka, zanim dał mu sposobność okazać, czem jest w istocie.
Oczywiście Nieznajomy szybko poczuł się, jak u siebie i rozmawiał bardzo swobodnie. Przeciętna amerykańska dziewczyna posiada cenne zalety: naturalność, uczciwość, oraz niewinną szczerość; jest niemal zabezpieczona przed nudnym konwenansem i sztucznością; w rezultacie osoba jej i sposób bycia są bezpretensjonalne, i człowiek uważa się za jej znajomego i jest z nią na przyjacielskiej stopie, zanim zrozumie, jak się to stało.
— Nowa znajomość — właściwie przyjaźń — postępowała szybko. A dowodem owej szybkości i głębi niech będzie niezaprzeczalny i dość wyrazisty fakt, iż po upływie niespełna pół godziny obie strony zdawały się nie pamiętać o stroju Tracy.
Później świadomość ta się zbudziła. I wtedy Gwendolina zrozumiała, iż się zupełnie na niego godzi, Tracy zaś — nie.
Świadomość tę zbudziła prośba Gwendoliny, by artysta zechciał zostać na obiad. Musiał odmówić, ponieważ pragnął żyć — teraz, kiedy było po co żyć — nie mógł zaś przeżyć myśli, iż dżentelmen zasiądzie w takim stroju do obiadu. Ale odszedł szczęśliwy, albowiem zmartwienie Gwendoliny nie uszło jego uwagi.
A dokąd poszedł? Wprost do składu z gotowemi ubraniami i kupił tam schludny i przyzwoity garnitur, jaki w jego przekonaniu anglik nosić powinien. Powiedział — do siebie, ale w duchu: „Wiem, że to źle.
Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/65
Ta strona została przepisana.