— Najdroższa! Powiedz! co zrobiłem! W czem zawiniłem? Znowu to samo! Co ja zrobiłem!
Sally uwolniła się z jego uścisku, rzuciwszy mu spojrzenie pełne wyrzutu.
— Co zrobiłeś? Powiem ci, co zrobiłeś! Mimowoli przyznałeś się — o! po raz dwudziesty! ale nie chciałam wierzyć, nie mogłam wierzyć! że kochasz nie mnie, ale ten blichtr, fałszywe earlostwo mego ojca! Złamałeś mi serce!
— Co ty mówisz, dziecinko! Nigdy nie śniło mi się nic podobnego!
— O, Howard, Howard! Zdradziły cię twoje własne słowa, gdyś zapomniał trzymać na wodzy swój język...
— Zdradziłęm się słowami kiedym zapomniał trzymać na wodzy język?... To ciężki zarzut. A kiedyż to trzymałem język na wodzy? Nigdy ani przez chwilę! Język mój ma tylko jeden obowiązek — mówić prawdę. A do tego nie potrzebuje cugli!
— Howard! Ja pamiętam twoje słowa i ważę je... Nie zastanowiłeś się nad ich znaczeniem. A one powiedziały mi więcej niżeś ty chciał...
— Chcesz przez to powiedzieć, żeś z mego zaufania i prawdomówności zrobiła zasadzkę, z której swobodnie zastawiałaś sidła na mój naiwny język, żeś mnie podchwytywała, gdym ja o tem nie wiedział! Tego nie mogłaś zrobić! O, na to nie zdobyłby się nawet wróg!
Był to wierny obraz postępowania dziewczęcia, z którego Sally nie zdawała sobie sprawy. Czy popełniła zdradę? Czy nadużyła jego zaufania? Myśl ta zabarwiła jej policzki rumieńcem wstydu i skruchy.
— Przebacz mi! — zawołała. Nie wiedziałam, co czynię! Tak się męczyłam... Ty mi przebaczysz, musisz mi przebaczyć! Ja tak cierpiałam, taka jestem biedna, tak mi wstyd teraz — przebaczysz mi, prawda? Nie odwracaj się! Nie odpychaj mnie! To miłość moja zawiniła... a ty wiesz, że cię kocham — całym sercem! Nie mogłam tego znieść — och, najdroższy, taka jestem nieszczęśliwa, nie chciałam cię skrzywdzić! nie zdawałam sobie sprawy, dokąd prowadzi mnie mój obłęd, do jakiego stopnia zdradzam i krzywdzę najdroższe na całym świecie serce — i — och, weź mnie znowu w ramiona! W nich jest mój dom, obrona i nadzieja!
Znowu więc nastąpiło pojednanie szybkie, zupełne, wszystko obejmujące, a wraz z nim niewypowiedziane szczęście. Chwila ta pozwalała zapomnieć o wszystkiem. Ale nie — teraz, kiedy nareszcie dowiedział się, co napędza chmury i kiedy jasnem było, że niezgodę wywoływał strach dziewczęcia, że Tracy zakochał się w jej tytule, nie w niej, młodzieniec postanowił nazawsze przezwyciężyć upiora, dając jej nieomylny dowód, iż to nie mogło kierować jego postępowaniem. A więc powiedział:
— Pozwól, że ci szepnę do uszka tajemnicę — tajemnicę, którą przez cały ten czas ukrywałem na dnie serca... Twój tytuł nie mógłby być dla mnie żadną przynętą — jestem synem i jedynym spadkobiercą angielskiego earla!
Dziewczyna wpatrywała się w niego sekundę, dwie, trzy, może dwanaście; potem wargi jej się rozchyliły.
— Ty?! — zawołała, i odsunęła się od niego, nie spuszczając z jego postaci zdumionych oczu.
— No, ja, ja, oczywiście! Dlaczego tak to przyjęłaś? Co ja znowu zrobiłem złego?
— Co zrobiłeś? W każdym razie — bardzo dziwne wyznanie... Chyba sam to widzisz!
— Tak — z nieśmiałym, cichym uśmiechem. — To wygląda na dziwne wyznanie... Ale jeżeli to prawda?
— Jeżeli to prawda? Już się wahasz?!
— O, nie, ani przez chwilę! nie mów tak... Nie zasłużyłem na to... Mówiłem prawdę... dlaczego w to wątpisz?
Odpowiedź nastąpiła szybko:
— Bo nie mówiłeś o tem nigdy.
— O! — nie było to wyraźne westchnienie, ale dźwięk dość wymowny, iż Tracy rozumie zarzut i przyznaje mu słuszność.
— Zdawało mi się, że nie ukrywasz przedemną niczego, że powinnam wszystko wiedzieć o tobie. Nie miałeś prawa ukrywać przedemną takiej rzeczy nawet przez chwilę, po tem — po tem, jakeś postanowił starać się o moją rękę!
— To prawda, to prawda! Wiem o tem! Ale pewne okoliczności... pewne okoliczności, które...
Nie uznała tych okoliczności.
— Widzisz — mówił pokornie — wydawałaś mi się tak dumną, że kroczysz po wzniosłej ścieżce uczciwej pracy i szlachetnego ubóstwa — bałem się — przeląkłem się — przecież pamiętasz, co mówiłaś.
Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/77
Ta strona została przepisana.