ly. Była miła, uprzejma, oczy jej były wilgotne, a w twarzy jej i ruchach coś nieuchwytnego, czego nie umiała ukryć. Ale zachowywała się trochę sztywno. Rozmawiali. Po chwili powiedziała, patrząc na Tracy zezem:
— Nudziłam się bez papy i mamy. Próbowałam czytać, ale nie znalazłam nic ciekawego w książkach. Wzięłam się do gazet, ale piszą w nich takie głupstwa! Bierzesz gazetę i myślisz, że znajdziesz coś ciekawego, oni rozpisują się o niejakim doktorze Snodgrass, naprzykład...
Tracy siedzi nieruchomo. Ani jeden mięsień w nim nie drgnie. Sally zdumiała się. Co to za siła woli! Zmieszana, milczała chwilkę. Tracy spojrzał nagle i zapytał:
— I?
— O, myślałam, że nie słuchasz! a więc, aż do znudzenia piszą w kółko o tym doktorze Snodgrass — a potem o jego młodszym synu i ulubieńcu — Zylobalsamie Snodgrass —
Ani znaku ze strony Tracy, który znowu spuścił głowę. Co za nadzwyczajna siła woli! Sally utkwiła w nim spojrzenie i ciągnęła dalej, postanowiwszy tym razem wyrwać go z odrętwienia, jeżeli uda jej się odpowiednio zastosować dynamit ukryty w pewnych zwrotach i słowach, kiedy nada im się potrzebną intonację.
— A potem rozpisali się o starszym synu — ten nie był nigdy ulubieńcem — jak go zaniedbywano w dzieciństwie, pozwalano rosnąć poza szkołą, jak to obcował ze złodziejami, podpalaczami i innemi szumowinami, a potem wyrósł na brutala, łobuza, naciągacza.
Tracy wciąż nie podnosi głowy! Sally wstała, ostrożnie podeszła parę kroków i zatrzymała się przed nim; podniósł wolno głowę, jego spokojne oczy spotkały się z badawczem spojrzeniem dziewczyny — która kończyła z naciskiem:
— ...nazywa się Meningitis Spinalis Snodgrass.
Tracy zaledwie wykonał ruch głębokiego znużenia. Dziewczynę rozgniewała jego żelazna obojętność i chłód. Wybuchnęła:
— Z czego ty jesteś?!
— Ja? Jakto?
— Czy nie masz za grosz wrażliwości? czy te rzeczy nie obrażają twoich osobistych uczuć?!
— Nie... — zdziwił się przeciągle. — Nie sądzę. A dlaczegóżby miały mnie obrażać?!
— O Boże! jak ty możesz mieć taką niewinną, naiwną, poczciwą i miłą twarz, słuchając tego wszystkiego! Spojrzyj mi w oczy — prosto w oczy. Tak. A teraz odpowiedz mi bez drgnienia powiek: czy doktór Snodgrass nie jest twoim ojcem, a Zylobalsam twoim bratem? (właśnie Hawkins miał zamiar wejść do pokoju; ale słysząc te słowa, zmienił plan i postanowił przejść się po mieście). Czy nie nazywasz się Meningitis Spinalis? czy twój ojciec nie jest lekarzem i idjotą, jak wszyscy w rodzinie od kilku pokoleń, czy nie nazwał wszystkich dzieci od trucizn, chorób i innych anormalności anatomicznych ciała ludzkiego?! Odpowiedz mi — tak, czy nie — ale zaraz! Dlaczego siedzisz, jakbyś był kopertą bez adresu i pozwalasz mi odchodzić od zmysłów z niepewności?!
— O, chciałbym zrobić coś — coś — chciałbym zrobić coś, co mogłoby ci wrócić spokój i szczęście! Ale nie umiem... nie potrafię. Nigdy nie słyszałem o tych wstrętnych ludziach!
— Co? Powtórz to!
— Nigdy, nigdy w życiu nie słyszałem o nich.
— O, masz taką poczciwą minę, kiedy to mówisz! To chyba musi być prawda! Nie mógłbyś przecież tak patrzeć gdyby to nie była prawda, co?!
— Ani mógłbym, anibym chciał. To jest prawda. O, skończmy te męczarnie! Przyjmij mię z powrotem do swego serca i ufności...
— Poczekaj — jeszcze jedno. Powiedz, żeś wtedy tamto skłamał tylko przez próżność. Że żałujesz... że nie masz nadziei włożyć kiedykolwiek koronę earlowską...
— Jestem uleczony — uleczony naprawdę! Nie, nie marzę już o tem!
— Teraz jesteś mój! znowu wróciłam ci aureolę ubóstwa i piękna, i szlachetnej pracy — nikt mi ciebie nie odbierze — chyba grób! jeżeli...
— Massa earl Rossmore z Anglji...
— Ojciec! — młody chłopak wypuścił z objęć dziewczynę i zwiesił głowę.
Stary dżentelmen stał wpatrzony w zakochaną parę: w jedno z nich zachwyconem prawem okiem, w drugie lewem, o bardzo złożonym wyrazie. Nie jest to rzeczą łatwą, ale też i nieczęsto okoliczności zmu-
Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/84
Ta strona została przepisana.