Strona:Mark Twain - Pretendent z Ameryki.djvu/88

Ta strona została przepisana.

rący wiatr stał się dziki i natrętny. Marszczył piasczysty całun równiny w rozmaitych kierunkach. Wysoko w powietrzu wirowały stożki i spirale piasku — dziwaczny efekt na tle błękitnego nieba. W dole falbany piasku powiewały w rozmaitym kierunku, jak gdyby równinę ożywali niewidzialni jeźdźcy. Te piasczyste chmurki natychmiast rozwiewał wiatr. Tylko wielkie chmury wiatr porywał, ale wielkie chmury zaczęły wchodzić w nałóg.
Oczy Alfreda, utkwione w horyzont, widziały dach lepianki kłusownika, błyszczący w świetle słońca. Pamiętał dobrze tę lepiankę. Stąd było do niej zaledwie 4 mile, a może nawet i mniej. Znał również z dawnych czasów burze piasczyste. Biudarra słynęła niemi. Nie myśląc długo, spiął konia ostrogami i pognał ku lepiance. Zanim ujechał połowę drogi, chmury zlały się w gęsty wicher i tylko zawdzięczając instynktowi konia mógł jechać w kierunku lepianki, którą widział między uszami wierzchowca tylko wtedy, gdy słońce je oświecało“.

„Oblubienica“.

„Przez czterdzieści dni i czterdzieści nocy padał deszcz“.

„Genezis“.



KONIEC.