na rozmowy. Nam tu nie miasta są potrzebne. Skąd pan jest wogóle, że tak powiem?
— O, przepraszam — powiedziałem. — Proszę mnie uważać za pochodzącego z Kalifornji.
Znów mu zabiłem ćwieka, Peters! Namyślał się chwilę, potem powiedział, widocznie zagniewany:
— Nie znam takiej planety; może to konstelacja?
— Wielki Boże! — zawołałem. — Konstelacja? Wcale nie. To stan.
— Nic nas tu nie obchodzą stany. Niech mi pan powie wreszcie, skąd pan jest wogóle.
— O, teraz zrozumiałem, o co panu chodzi — powiedziałem. — Pochodzę z Ameryki, ze Stanów Zjednoczonych w Ameryce.
Wiecie, Peters, znów mu zabiłem klina! Niech mnie djabli porwą, jeżeli mu nie zabiłem! Twarz jego przybrała taki wyraz, jak twarz figury, do strzelali rekruci. Zwrócił sie do młodszego urzędnika i zapytał:
— Gdzie jest Ameryka? Co to za Ameryka?
Młody urzędnik natychmiast odpowiedział:
— Taka gwiazda nie istnieje.
— Gwiazda? — powiedziałem przeciągłym tonem. — Co pan gada, młodzieńcze? To wcale nie gwiazda; to kraj, to kontynent. Odkrył go Krzysztof Kolumb; spodziewam się, że panowie o nim słyszeli? Ameryka... drogi panie, Ameryka przecież to...
— Stop! — powiedział starszy urzędnik. — Pytam po raz ostatni, skąd się pan wziął?
— Doprawdy, nie wiem, co mam więcej powiedzieć, chyba to, że przybyłem tu ze świata.
Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/109
Ta strona została przepisana.