krawiec z Tenessey, Billings, napisał wiersze, na jakie nie stać ani Homera, ani Szekspira; ale nikt ich nie chciał drukować; nikt ich nie czytał prócz jego nieokrzesanych sąsiadów, którzy się z tych poezyj wyśmiewali. W każde święto podczas zwykłych w takim dniu tańców wciągali go w koło, wieńczyli kapuścianemi liśćmi i kłaniali mu się do ziemi; raz w nocy, kiedy był chory, prawie umierający, wyciągnęli go z domu, uwieńczyli kapustą i powieźli dookoła wsi na taczkach, otaczając go tłumnie, wrzeszcząc, krzycząc i bijąc pięściami w miedziane rondle. Rano umarł. Nigdy nie marzył, że dostanie się do nieba, nie mówiąc już o tem, że nie spodziewał się narobić w niebie takiego zamętu. Sądzę, że był bardzo zdziwiony uroczystem przyjęciem, jakie mu urządzono.
— I wy byliście na tem przyjęciu, Sandy?!
— Mój Boże, naturalnie, że nie!
— Jakto? Czyżbyście nie wiedzieli, że się ma odbyć?
— Jakżebym mógł nie wiedzieć? Mówiono o niem już na dwanaście lat przed śmiercią poety; to nie to, co o tym nowonawróconym.
— Więc po kiego dj.... nie poszliście tam?
— Co też wy gadacie! Żeby ktoś taki, jak ja, szedł przyjmować proroka? Żeby takie nędzne stworzenie próbowało pchać się tam i pomagać w przyjmowaniu największego z dostojników jak Edward D. Billings? Śmianoby się ze mnie na biljony mil wokoło. Nigdy nie przestałbym być pośmiewiskiem.
— Któż więc uczestniczył w przyjęciu?
— Bardzo niewielu, kapitanie, i to tacy, których wątpię, czy mnie albo wam, kapitanie, uda
Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/145
Ta strona została przepisana.