zamiast prawdziwych, mówiąc posłańcowi, ze woda brylantów okazała się niedość czysta i nie są one warte dwunastu tysięcy dolaórw.
— Dwanaście tysięcy dolarów! — powtórzył Tom. — Czy naprawdę one były warte tyle pieniędzy, jak pan sądzi?
— Warte były co do centa.
— I uciekł pan z temi brylantami?
— Ma się rozumieć. Spodziewam się, że w sklepie jeszcze nie spostrzeżono naszego podstępu, ale i tak niebezpiecznie dla nas było zostawać w Saint-Louis, i doszliśmy do przekonania, że najlepiej będzie uciec stamtąd. Ciągnęliśmy losy, jakich stron mamy się trzymać, i wypadła — górna Missisipi. Zawinęliśmy brylanty w kawałek papieru, na którym wszyscy się podpisali, i oddaliśmy ten zwitek zarządzającemu hotelu, mówiąc mu, że ma go nam zwrócić tylko w tym wypadku, gdy przyjdziemy po niego wszyscy razem i żeby nie oddawał żadnemu z nas zosobna. Skończywszy z tem, poszliśmy na miasto, ale każdy osobno, samodzielnie — dlatego, jak sądzę, że każdy z nas krył się z jedną i tą samą myślą. Nie jestem tego pewny, ale sądzę, że mogło tak być.
— Z jaką myślą? — zapytał Tom.
— Żeby ograbić towarzyszy.
— Co! Samemu przywłaszczyć to, co ukradli wszyscy razem?
— Właśnie.
Tom był wzburzony i powiedział, że czegoś podlejszego i nikczemniejszego nie można sobie wyobrazić. Ale Jack Dunlap wyjaśnił mu, że w
Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/23
Ta strona została skorygowana.