ich zawodzie takie rzeczy były na porządku dziennym. Poczem ciągnął dalej swe opowiadanie:
— Widzicie, trudność tkwiła w tem, że w żaden sposób nie można było rozdzielić dwóch brylantów pomiędzy trzech ludzi. Gdyby ich było trzy... Ale co za sens mówić o tem, kiedy ich było tylko dwa. Krążyłem po głuchych ulicach miasta, rozmyślając i głowiąc się, jak postąpić. I powiedziałem sobie, że przy pierwszej nadarzającej się okazji ściągnę brylanty, przebiorę się w inne ubranie, zmienię sobie twarz przy pomocy sztucznych bokobrodów, a wtenczas niech spróbują mnie znaleźć. Kupiłem niebieskie okulary, fałszywe bokobrody, ubranie i, spakowawszy te rzeczy do torby, udałem się do domu. Przechodząc obok pewnego sklepiku, zauważyłem tam ku swojemu zdziwieniu jednego z moich towarzyszy. Był to Baud Dixon. Ucieszyło mnie to. Teraz — powiedziałem do siebie — dowiem się, kochanku, co ty kupujesz. Ukrywszy się w cieniu, zacząłem go obserwować. I jak sądzicie, co on kupował?
— Bokobrody? — powiedziałem.
— Nie.
— Niebieskie okulary?
— Nie.
— Ach, dajże spokój, Huck Finn; tylko przeszkadzasz mu opowiadać — przerwał mi Tom ze złością. — Cóż on takiego kupował, Jack?
— Za nic w świecie byście nie zgadli. Kupował dłótko, zwyczajne małe dłótko, — i nic więcej.
— A to dopiero! I nacóż mu ono było potrzebne?
Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/24
Ta strona została skorygowana.